Metoda zarządzania chaosem

…czyli w tym szaleństwie jest metoda.

Jeśli w wiecznym zabieganiu i zmęczeniu myślisz, że wszystko byłoby dobrze, musisz tylko odrobinkę lepiej się zorganizować, to – pozbądź się złudzeń. Lecz nie trać nadziei.


Mam przed oczami dwa obrazy. Pierwszy: wszystko jest poukładane. Rzeczy leżą na swoich miejscach, a jeśli je opuszczają, to na chwilę.
Każdy dzień jest poukładany i ma rytm, którego zawsze się trzymamy. Przewidziany jest czas na wszystko, co ważne. Wystarczy trzymać się planu. Drugi: chaos. Dużo ludzi, dużo spraw. Czasem wszyscy mówią jednocześnie. Nie totalnie bez planu. Ale z wielką ilością zmiennych. Zgadnijcie, który lepiej odzwierciedla oderwaną codzienność?

Ok, to nie było trudne.

Upadek ze świata idei

Kiedyś myślałam tak: to pierwsze, uporządkowane jest możliwe. Trzeba wszystko przemyśleć, zmienić nawyki. Wtedy będzie cudownie.

Jakiś czas temu zauważyłam zmianę w moim myśleniu. Jestem tu gdzie jestem. Wyobrażenia o tym, jak pięknie mogłoby być, w niczym mi nie pomagają. Co najwyżej frustrują.

Co z tego że idealny rytm dnia, porządek w domu, wydzielenie czasu na naukę, pracę, hobby, sport obiektywnie jest możliwy do osiągnięcia. Niektórym nawet się udaje. W moim subiektywnym przypadku, tu i teraz, w moim domu, w mojej sytuacji życiowej – możliwy nie jest.

Zresztą, nie oszukujmy się. Przecież przy najlepszej organizacji zawsze coś wyskoczy. Zawsze. Chyba takie jest życie.

Dlatego nie porównuję tego, co może i byłoby idealne (ale nie jest, bo jest niemożliwe do przeprowadzenia), do tego, co jest. O wiele bardziej racjonalna jest zobaczenie tego, co jest – jakie jest. I nauczenie się w tym żyć.

Metoda w szaleństwie

Właściwie słowo „żyć” w tej sytuacji wydaje mi się za mało dynamiczne. Lepsze byłoby: pływać. A jeszcze bardziej mi się podoba: surfować na fali chaosu.

Bo nasz chaos, ten chaos, który po prostu niesie życie, kojarzy mi się z nurtem, z potężną rzeką życia. Ja uwielbiam wynajdować na niej wyspy, na których mogę się chociaż na chwilę zatrzymać. Lubię mieć coś stałego, oswojonego. A jednak fala za falą – kto żyje, musi płynąć dalej.

Surfowanie – to już coś więcej. Nie ma tu rozpaczliwego szukania spokojnego miejsca. Nie ma wdzierania się pazurkami w stały ląd, gdy taki się znajdzie. Nie ma płaczu pt.: oddajcie mi mój święty spokój. Nie płynę, bo muszę, bo mnie woda porwała. Płynę, bo chcę.

Surfer nie tylko utrzymuje się na powierzchni. Surfer łapie wiatr i wykorzystuje siłę fali. I jeszcze ma z tego przyjemność.

Dlatego właśnie uważam, że najlepszą metodą zarządzania chaosem jest surfowanie na jego fali.

Gdy surfuję:

  1. Patrzę, gdzie płynę. Niby niesie mnie fala, ale ode mnie zależy, czy dotrę tam, gdzie chcę. Więc jednak planuję, ustalam priorytety. To, co najważniejsze, staram się zrobić najpierw.
  2. Jestem przygotowana na nagłe zwroty akcji. Nagły telefon. Nagły dzwonek do drzwi. Nagły płacz. Nagła pobudka. Katar i kaszel. Dokumenty wypełnić. Jestem przygotowana, to znaczy wiem, że to się może zdarzyć. Nie jestem przygotowana tak naprawdę. Po prostu jak się zdarzy, to się nie dziwię.
  3. Ciszę na morzu wykorzystuję na odpoczynek. W formie dowolnej. Czasem formą odpoczynku jest dla mnie robienie czegoś, co wiem, że jest do zrobienia. Ale sprawia mi przyjemność zrobienie tego już (albo wreszcie). Cisza na morzu może trwać długo, więc cieszę nią jak mogę. Może też być bardzo krótka – ok, wracam na falę.
  4. Jeśli nie jestem w stanie podjąć decyzji, czego chcę, to i tak płynę, tylko oddaję mój wpływ na kierunek. Tak długo myślę, jaką decyzję podjąć, że wiatr już się zmienia i żadna z tych rzeczy nie dochodzi do skutku.
    Czasem bywa i tak.
  5. Jestem tu i teraz. Nie mam poczucia winy z powodu ideałów czy powinności, których nie realizuję. Tu i teraz mogę podjąć decyzję, by coś zrobić. Tu i teraz mogę po prostu płynąć. Tu i teraz może mi zacząć coś przeszkadzać i wtedy mogę złapać wiatr, by to zmienić.

Podsumowując: jest jedna metoda – surfowanie. A jej podłożem filozoficznym jest akceptacja stanu zmienności i chaosu.

Tak więc:

Pokochaj swój chaos!

I do przodu 😉

Ciekawa jestem, co by na tę moją metodę powiedział prawdziwy surfer. Bo na prawdziwej desce to jeszcze nigdy nie pływałam.

7 Replies to “Metoda zarządzania chaosem”

  1. A ja już dawno pokochałam swój chaos! 😉 Inaczej żyć się nie da! ;P

    1. Też tak myślę 😉 chociaż ja miałam dość silne przywiązanie do schematu tego, co być powinno. Więc akceptacja chaosu zajęła mi trochę czasu 😉

  2. Mam wrażenie, że żyje kontrolowanym chaosie, hihi 😉

    1. To chyba dobra opcja 😉

  3. Akceptacja rzeczywistości to pierwszy krok do zarządzania czymkolwiek.

    1. Tak. Dzięki za to zdanie! Ja mam czasem idealistyczne podejście i nie zawsze było to dla mnie oczywiste.

  4. Mnie ten chaos motywuje do działania, choć czasem chciałabym się z niego nieco uwolnić, podejmuję mniej lub bardziej udane próby, ale i tak kończy się na chaosie. Ale skoro dobrze mi tak i wygodnie… 😉

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.