Doceń jakość życia (w Brisighelli)

Wioska skusiła nas certyfikatem Slow Life i ścieżkami trekkingowymi. Postanowiliśmy sprawdzić, za co ten certyfikat. I niech im będzie, naprawdę miłe miejsce.

Nad wioską górują dwie wieże – zegarowa, powstała jako część większej fortyfikacji, i zamkowa. Liczą ponad 700 lat. Skała z Torre del’Orologio wydaje się tak stroma, że przez myśl mi nie przeszło, że uda nam się tam wspiąć. Ale powoli.

Najpierw dotarliśmy do średniowiecznej Brisighelli, która przycupnęła na zboczu góry pod wieżami. Wioska z labiryntem wąskich uliczek, schodków i ścieżek. Z restauracjami i sklepami w podcieniach kamienic. Z zabytkową uliczką dei Asiago zbudowaną jak pasaż między kamieniczkami. Dzieci były zafascynowane, ciekawił je każdy zaułek.

Główna uliczka z okienkami via dei Asiago
Radość z odkrywania zakamarków

Później zaczęliśmy wspinać się ścieżką, prowadzącą na tyły kamienic, przez ogródki, i wyżej. Idąc zygzakiem po zboczu, ponad i pomiędzy ogrodami, mijając zamknięte furtki do nich, po wielu schodkach… doszliśmy do wieży zegarowej. Stamtąd do zamku: prowadziła nas obsadzona cyprysami alejka. Po lewej w dół zbocza wystawiały się do słońca winogrona. Po prawej w górę w gaju dojrzewały oliwki. Choć było już popołudnie, słońce wciąż było ostre, a cień głęboki. Szliśmy tak raz w słońcu, raz w cieniu, i patrzyliśmy. Ten krajobraz chyba niewiele się zmienił od czasu, gdy powstały wieża, zamek i wioska. Droga miała w sobie taki spokój, jak mogłaby mieć 700 lat temu, gdy od czasu do czasu przemierzał ją rycerz spieszący do zamku albo wieśniak jadący na targ. Może wieża zegarowa na tę chwilę cofnęła dla nas czas?

Wspinaczka wśród ogrodów
Wieża i liście

Na dole w Brisighelli panował już cień. Minęła pora siesty, ale wciąż wiele restauracji pozostało zamkniętych. To teraz ich właściciele wybrali się na wakacje. Zatrzymaliśmy się w Bruscheterii Torre, prowadzonej przez starsze małżeństwo. Pani z uśmiechem nakrywała stół obrusem i wyjmowała z kredensu talerze. Pan kroił dla nas bruschettę na tyle części, ile chcieliśmy. Dostaliśmy do tego oliwę z brisighellskich gajów. W drugiej sali stali bywalcy grali w billiardo dei cinque birilli. Bilard tylko w odmianie włoskiej – na stole bez łuz, bile zamiast trącać kijami, rzucali rękami, pośrodku stały piony. Punkty przyznawano za zbicie pionu, ale reguł, kiedy można wreszcie wycelować w ten pion, nie udało nam się dojść.

 

Więc jeśli chodzi o ten Certyfikat Slow Life… uszczknęliśmy sobie z niego kawałek. A z drugiej strony, czy naprawdę potrzebny jest specjalny certyfikat, żeby ludzie docenili proste przyjemności? No ale jeśli ktoś koniecznie potrzebuje takiego przypomnienia, to Brisighella jest wskazanym kierunkiem. Choć czasem może wystarczyłaby chwila na spokojne wypicie kawy. Bez wychodzenia z domu 😛

Dojazd do Brisighelli bezproblemowy (z gpsem oczywiście, hehe). Parking – np. przy stacji PKP. Stąd spacer do historycznej części zajmuje 3 minuty. Pokręcenie się po mieście z postojami i dziećmi zajęło nam godzinę. Wyjście na wieżę, zamek i z powrotem jw. – 2 godziny.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.