Ponieważ nie jestem wewnątrz systemu, patrzę trochę z boku na to, co się dzieje. I mam nadzieję, że wyniknie z tego jednak coś dobrego. Mamy szansę porozmawiać o polskiej oświacie. O tym, jak wygląda. O tym, jakiego systemu byśmy chcieli (i wtedy może posłałabym dzieci do szkoły).
Niedawno ktoś wygrzebał wyniki raportu „Szkoła dla innowatora” – badania przeprowadzono w 2017 r., ale kiedy może być lepsza okazja do rozmowy o słabości polskiego systemu, jak wtedy, gdy nauczyciele domagają się podwyżek. W każdym razie raport jest bardzo ciekawy. Wnioski z niego w bardzo dużym skrócie – szkoła w takim kształcie, jaki większość z nas zna, to XIX-wieczny relikt, model pruski. Opierała się na wyższości nauczyciela nad uczniami, dyscyplinie, podziale na przedmioty nauczania, nauczaniu przez podawanie faktów, które uczniowie mieli przyswoić. Szkoła kształciła przyszłych pracowników fabryk i rekrutów. Jak taki obraz szkoły przystaje do dzisiejszych realiów?
Po pierwsze do wymagań rynku pracy – nie przystaje. Z raportu wynika, że przeciętny absolwent polskiej szkoły nie potrafi współpracować, pracować w grupie, boi się popełniać błędy (system oceniania wzmacnia nastawienie na stałość, podobnie jak pochwały), ma do opanowania mnóstwo materiału, z którego większość po zaliczeniu zapomni. Ma się dopasować do systemu. A system ma określone preferencje. Woli np. inteligentnych niż kreatywnych. I tych, co szybko myślą – wszystkie pytania typu „kto pierwszy powie mi….”. Jeśli jest kreatywny, to miło, ale najpierw niech zda egzamin. Polskie szkoły w dalszym ciągu uczą wiewiórki pływać, zamiast pozwolić im jak najwięcej biegać po drzewach. To wszystko nie jest gderanie przeciwnika systemu, tylko dane z raportu na podstawie odpowiedzi nauczycieli i wywiadów z przedsiębiorcami.
Po drugie – pruski model szkoły nie przystaje do tego, co w tym momencie wiemy o mózgu i o tym, co najbardziej sprzyja uczeniu się. Wiemy, że sprzyja mu eksperymentowanie, poszukiwanie rozwiązań i przyzwolenie na popełnianie błędów. Wiemy, że ważne jest zaangażowanie emocjonalne. Że strach przed porażką blokuje, podobnie jak system ocen i motywacji zewnętrznej (powinien on zostać głęboko przemyślany pod kątem tego, co rzeczywiście chcemy osiągnąć w edukacji). Wiemy, że kreatywności sprzyja łączenie zagadnień w bloki tematyczne, co obecnie jest realizowane w niewielkim stopniu – ze względu na objętość podstawy programowej trudno to zrobić. Wskazane byłoby przełamywanie rutyny – jak najwięcej pracy w grupach, tworzenie grup mieszanych wiekowo, wychodzenie poza mury klasy i szkoły. I co jeszcze bardzo ważne – do efektywnego uczenia się jest potrzebna dobra relacja z nauczycielem.
Oczywiście są nauczyciele, którzy w ramach systemu robią wiele dobrego. Ale ilu jest wypalonych? Takich, którym już nic się nie chce, którzy po prostu korzystają z bezpieczeństwa zatrudnienia (choć to w obliczu obecnej reformy też jest złudne).
Chciałabym, żeby nauczyciele zaangażowani dostali podwyżki. I to duże. Nie jestem pewna, czy duże podwyżki należą się wszystkim.
Chciałabym zmian systemowych. Takich, żeby było więcej zaufania w szkole. I nauczycieli do uczniów. I kuratoriów/ministerstwa do nauczycieli. Żeby nauczyciele nie tonęli w papierologii, a mieli czas przygotować ciekawe lekcje. Takich, by odchudzić podstawę programową. Jestem przekonana, że w tym wypadku mniej to więcej. Mniej materiału zapisanego w podstawie, za to przekazanego z lepszą jakością (np. z czasem na dyskusje, eksperymenty, własne projekty), a w rezultacie w większym stopniu zapamiętanego. W zaufaniu, że to, co ważne, zostanie przekazane.
Chciałabym, żeby jakiś minister wpadł na to, by zanim zacznie kolejny raz grzebać w systemie oświaty, zapytał o zdanie wszystkich zainteresowanych – nauczycieli, uczniów, rodziców, samorządy (?).
I to, co jest dla mnie najprzykrzejsze – tak wielkie różnice w ramach jednego systemu oświaty. Słyszałam w radiu wypowiedź chłopaka-licealisty, który wspiera nauczycieli, ale tak w ogóle to myśli, że szkoły powinny być sprywatyzowane. Wypowiedź jednozdaniowa, więc nie sprecyzował, jak sobie to wyobraża. Przeraziło mnie to, bo już teraz jest tak, że jest dobra edukacja – dla bogatych. Kogo na to stać, szuka odpowiadającej mu placówki. Kogo nie stać – albo ma szczęście, że jego dziecka trafi na dobrego nauczyciela, albo pecha. A wiecie, co mówi fiński minister edukacji zapytany o to, do jakiej szkoły najlepiej posłać dziecko? – Do tej, która jest najbliżej jego domu. Jest jeden system nauczania dla wszystkich, tak dobry, że nie ma sensu tworzyć „lepszych” placówek.
Piszę to wszystko z myślą o nauczycielach, z którymi rozmawiałam przy okazji strajku. Wszyscy oni mówili, że choć to postulaty płacowe są przedmiotem negocjacji, oni chcą głębszych zmian. To wypowiedź jednego ze związkowców:
Odbieram głosy nauczycieli i rodziców, że potrzebna jest nam gruntowna zmiana systemu edukacji. Potrzebne jest odejście od tego, co nam funduje ministerstwo rok po roku. Minister wprowadza sam zmiany, bo ma przekonanie, że tak to ma wyglądać. Szkoła jest pozbawiana autonomii, programy stają się coraz bardziej szczegółowe, coraz trudniejsze do zrealizowania podstawy programowe, działania prospołeczne zanikają w szkołach. To są niepokoje, które towarzyszą nauczycielom. Uczniowie się zmienili w ciągu ostatnich kilkunastu lat, to zupełnie inne pokolenie osób. My to jako nauczyciele widzimy, a wydaje nam się, że nasze władze tego nie dostrzegają. Uczestniczę w ruchu, który ma na celu zmiany w szkołach. Tak żeby szkoła była bardziej przyjazna dla ucznia i rodzica, nastawiona na współpracę. Żeby szkoła była przestrzenią zaufania, miejscem, gdzie można realizować różne rzeczy, a nie wszyscy muszą robić to samo. Aby odejść od tego systemu, w którym nauczyciel musi stanąć naprzeciwko klasy i przekazać informacje, bo to się już nie sprawdza. To nie jest model, który możemy kontynuować na dłuższą metę. Chcemy odejścia od biurokracji na rzecz pracy z uczniem, odejścia od szczegółowych wytycznych w podstawach programowych na rzecz możliwości twórczego odpowiadania na potrzeby naszych uczniów. Chcielibyśmy wyłączenia szkoły spod wpływów politycznych – każda zmiana rządu powoduje nową politykę oświatową, czasem wręcz nowe podstawy programowe. Chcemy szkoły, która jest autonomiczna, a nie szkoły, która jest cały czas pod kontrolą.
Chcemy żeby edukacja stała się miejscem zgody, tak żebyśmy spróbowali zbudować dobrą szkołę dla wszystkich.
Dla mnie brzmi to rozsądnie, choć na ten moment fantastycznie. Ale kto wie? Może przyjdzie wreszcie oddolna zmiana, która będzie miała sens.
Jak myślicie?
Pracowałam w przedszkolu. Takim, gdzie nie mogłam się wykazać. Takim, w którym starsze stażem koleżanki zwracały mi uwagę, że odbiegam od zajęć wypisanych w przewodniku, a proponuje dzieciom coś od siebie. Nie potrzebnie znosiłam rzeczy z domu, wymyślałam zabawy, dostosowywała materiał do maluchów (miałam mieszaną grupę dzieci od 2 do 4 lat, nie wszystkie mówiły, każde miało własne zainteresowania). Miałam kierować się przewodnikiem. Już to przedszkole nie istnieje…Kocham pracę z dziećmi, ale nie lubię gdy się mnie ogranicza, gdy koryguje się moją pracę. Chcę pokazywać dzieciom otaczający świat w sposób ciekawy i przystępny w atrakcyjnych formach. Podstawa programowa wymaga reform, to samo przewodniki. Chciałabym pracować w takim miejscu, w którym będę doceniana za to, że chcę pracować w taki sposób, jak napisałam wyżej. Myślę że wielu nauczycieli czuję podobnie. Być może stąd te wypalenia, ponieważ nie mogą pracować jak chcą, tylko muszą według z gory określonego NIE ICH planu, co na pewno męczy.
To musi być frustrujące, chcieć dać coś z siebie i dostawać strzała, że trzeba wg przewodnika… Może jest jak mówisz, że to wpływa na wypalenie nauczycieli. Póki co pozostają alternatywne placówki, które z otwartymi ramionami witają nauczycieli z inicjatywą, o jakiej pisałaś. Może w takim miejscy byłoby Ci dobrze?
Patrząc na nauczycieli moich dzieci to większość z nich jest zupełnie wypalona, niektórzy od wieli już chyba lat nie podnosili faktycznie swoich kwalifikacji, zaś tych z prawdziwego zdarzenia można policzyć na palcach jednej ręki. Wiele czynników się na to złożyło, że zawód nauczyciela nie cieszy się już poważaniem i szacunkiem, przynajmniej jak jeszcze pół wieku temu.
Ciekawa obserwacja. Nauczycielki, które ja znam (bardziej z życia osobistego niż przez szkołę) to wspaniałe, zaangażowane osoby, i tak jak ciągle czytam o tych wypalonych nauczycielach, to sobie myślę, jaki nadmiernie optymistyczny obraz mogłabym sobie wytworzyć na podstawie tych moich znajomych 😉 A tak ogólnie, smutne to. Znam mnóstwo historii o tym, jaki wpływ na czyjeś życie miał zaangażowany nauczyciel, jak potrafił zarazić pasją, nieraz na całe życie. Co będzie z dzieciakami, gdy takich nauczycieli brak…
Fakt reforma jest potrzebna, ale zastanawiam się kto stworzy tę odpowiednią? Stoję z boku strajku. Jestem trochę nim zmęczona. Przez ostatnie 10 – 15 lat mieliśmy mundurki, wymianę podręczników, wymianę treści w podręcznikach oraz dyskusje o seksualizacji. Nie wspomnę o postulatach strajkujących. A gdzie w tym wszystkim dzieciaki?
Dobre pytanie, gdzie dzieciaki. Myślę, że w tle walki o podwyżki, ale także upominania się o szacunek dla nauczycieli, leży jednak dobro dzieci. W końcu to dla nich jest szkoła. W końcu to dla nich nauczyciele mają się starać być jak najlepsi.
A kto by miał stworzyć reformę? Myślę że odpowiedź jest w ruchu oddolnym – szukaniu rozwiązań przez nauczycieli, wysłuchania ich głosu przez ministerstwo. Może wreszcie nie rewolucja, a ewolucja. Tak w idealnym świecie…