Nasze kilkanaście zakochań


Podobno jest tak, że w życiu tworzymy kilkanaście związków miłosnych. I one wszystkie mogą być z jedną i tą samą osobą. Bardzo podoba mi się ta myśl. Brzmi realistycznie, a jednocześnie daje nadzieję, że można stworzyć trwałe i szczęśliwe małżeństwo. I sugeruje coś jeszcze: żeby powstało nowe, musi zakończyć się stare. Czyli: będą kryzysy. A więc parę słów o kryzysach.

Pamiętam, że jako młoda osoba, przed ślubem, nosiłam w sobie ideał związku na całe życie. Zdania o kolejnych zakochaniach – jak: kocha się nie raz i nie dwa, ale kilkanaście razy (Stefan, lat 70+) – brzmiały mi niepokojąco. Później wzięliśmy ślub, zaczęło się życie, i zaczęłam lepiej rozumieć, o co chodzi.

Po przejściach i z przeszłością

Przede wszystkim doświadczyliśmy tego, że kryzysy można przejść. I że dzięki nim wchodzi się na inny poziom relacji. Że po kryzysie można się znowu zakochać w swoim mężu, swojej żonie.

Nasze sytuacje kryzysowe to np.

  • koniec chemii takiej, jak przy pierwszym zakochaniu. Po etapie chwilowego przerażenia (z mojej strony – piszę absolutnie z mojej perspektywy) przyszło odkrycie, że jest teraz między nami coś innego: głęboka więź i bliskość. To taka wartość dodana. Jest inaczej niż było kiedyś. Wciąż może być cudownie.
  • urodzenie dziecka. Pierwszego w największym stopniu, kolejne jednak też nas ruszyły. Wiadomo, dochodzą nowe obowiązki, zmęczenie, odpowiedzialność, trzeba się przeorganizować. Wahania hormonów damskich po porodzie. I dochodzenie do siebie – fizyczne. I jeszcze karmienie i fizyczna bliskość dziecka przez większość czasu. Na mnie to działało aseksualnie. Marzyłam o tym, żeby nikt mnie nie dotykał. Brzmi to kryzysowo, co nie? Wymagało obopólnego zrozumienia i czasu. I już. Przeszło, wróciło do normy.
  • praca, praca, praca, zmęczenie, wypalenie. Były takie etapy. Łapałam się wtedy na myśli, że jeśli tak ma wyglądać nasze wspólne życie, to przepraszam, ale mam ochotę wysiąść. Rzeczywiście to był czas na zatrzymanie, spojrzenie, co się dzieje, zmianę czegoś. Coś zmienialiśmy (mniej pracy, inna organizacja obowiązków, poszukanie opieki dla dziecka czy pani do sprzątania…), ale zawsze potrzeba było czasu, żeby po takim trudnym etapie dojść do siebie (nawzajem), na nowo coś zbudować. Jednak chcieliśmy. I przychodził moment, gdy wiedzieliśmy, że jest już dobrze.
  • zmiany wzorca komunikacji. Już pisałam, że oboje wnieśliśmy do małżeństwa trudny bagaż. Wiedzieliśmy, że każde z nas ma coś do odrobienia. Po drodze wpadaliśmy w ślepe uliczki. Chyba najtrudniejsze było (i jest nadal, jednak na innym poziomie) komunikowanie się w sprawach trudnych i budzących emocje. To, jak wyrażamy i reagujemy na złość. Albo gdy ktoś zaczyna stawiać granice tam, gdzie do tej pory ich nie było. To wszystko było wynikiem procesu, który każde przechodziło osobno, a później następowała jego weryfikacja w życiu, w prawdziwych emocjach. W tym procesie jesteśmy cały czas. I oczywiście są momenty trudnych emocji, ale tak ogólnie to jestem niesamowicie szczęśliwa, że idziemy razem.

Nie wiem, ile przeszliśmy takich cykli: jest dobrze, gorzej, pali się, wypalenie – tak że musi powstać coś nowego. Na pewno były ze dwa takie, gdy do tego wypalenia dobrnęliśmy. Jednak zawsze wstawaliśmy (jak Feniks z popiołów;) – brzmi górnolotnie, jednak bardzo mi to porównanie pasuje do uczucia wypalenia, które mi na tych trudnych etapach towarzyszyło).

Dlaczego? Bo jednak się kochamy i chcemy być razem.

Kocham, bo chcę

Tu potrzebny jest mały przypis. „Kochamy się” nie ma tu wiele wspólnego z odczuciem przyjemnych emocji. Ponieważ w stanie wypalenia praktycznie żadnych miłych emocji w stosunku do drugiej osoby nie czuję. Wiem jednak, że chcę dla tego człowieka dobra. Wiem, że w nim jest dobro. Czuję lojalność. Czuję, że nadal jesteśmy zespołem.

I chcemy być razem. To taki ważny aspekt naszej woli. Bo możliwości jest bardzo dużo i zdarzało mi się różne rzeczy rozważać. Wygrywało to „chcę”. Chcę, bo wierzę, że dużo dobrego jeszcze przed nami. Że trudne czasy mijają. Że emocje przychodzą i odchodzą i jeszcze będzie nam razem cudownie.

Wszystko to razem to trochę jak Stachurowe „pokochać siłą woli”. Ale on przecież nie odkrył Ameryki. O tym, że miłość jest związana z wolą, czyli „chceniem”, mówiło wielu mądrych ludzi długo przed nim.

No i ostatecznie – ma dla mnie znaczenie, że przysięgaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość przed Bogiem. A jeśli tak, to choćby nam było bardzo trudno, możemy zwrócić się do Niego.

Podsumowując – kryzysy są nieodłączną częścią życia, a więc również życia w związku. Choć właśnie w związku mogą być trudne do przejścia. A jednak na popiołach starego może zakwitnąć coś nowego – nowy ogród (aż do następnej zimy).

Bardzo wierzę, że droga, którą możemy przejść z tą jedną, konkretną osobą, jest jedyna w swoim rodzaju. Że próbując iść z kimś innym, nie dojdziemy tam, gdzie już moglibyśmy być. I wiem, że są różne historie i różne trudne decyzje. I że obie strony są potrzebne do tej drogi. Tak że ten – nie oceniam nikogo, zwłaszcza że ciężko z zewnątrz zrozumieć, co dzieje się między ludźmi. A jednak jednak – pamiętajcie, że kryzysy przychodzą zawsze. I może się okazać, że dzięki nim zrzucimy to, co nie służy życiu, by później na nowo, pełniej żyć. I zacząć kolejny, cudowny związek – oby z tą samą osobą.

4 Replies to “Nasze kilkanaście zakochań”

  1. Piękne i mądre, dzięki 🙂

    1. Proszę 🙂 Najlepiej uczyć się na błędach, ale cudzych! 😀 więc proszę bardzo ;P

  2. Gratulacje Kochani i powodzenia !!!

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.