W małżeństwie ukryta jest super moc. Na czym polega? Na wspólnej drodze. Na tym, że na tej drodze możemy się nawzajem uskrzydlać i inspirować. Ale skrzydła, które mamy, czasem są lekko wywichnięte. Dlatego jest to też moc terapeutyczna. Razem możemy przepracować i uleczyć to, co było trudne kiedyś, czego na jakimś etapie naszego rozwoju nie dostaliśmy.
W idealnym świecie wiążą się ze sobą ludzie dojrzali. Oboje stoją emocjonalnie na „własnych nogach”, tzn. są samodzielni, dobrze funkcjonują, żeby robić to, co robią codziennie, nie potrzebują wsparcia. Jednak gdyby tylko tacy dojrzali ludzie mogli wchodzić w poważne związki – tych związków byłoby zdecydowanie mniej. Większość z nas ma jednak jakieś deficyty z przeszłości, które nawet jeśli nie utrudniają poważnie codziennego funkcjonowania, to jednak dobrze byłoby w jakiś sposób przepracować. Choćby po to, żeby codzienność miała lepszy smak. A konflikty, gdy się pojawiają, rozwiązywać bez emocjonalnej demolki wszystkiego dookoła.
Te rzeczy do pracy wychodzą wśród codziennych spraw czy konfliktów. Dlaczego jakieś słowo potrafi mnie bardzo dotknąć, chociaż zostało wypowiedziane „bez intencji”? Dlaczego jakieś moje zachowanie działa drugiej osobie na nerwy tak bardzo, że nie jest w stanie spokojnie porozmawiać? Czasem takie słowa czy zachowania to wyzwalacze tego, co w nas siedzi – tego, z czym nie jesteśmy pogodzeni, tego, co boli z przeszłości.
Oczywiście trudność polega na tym, że kiedy pojawiają się emocje u osoby A, osoba B też jakoś reaguje. U nas to duży temat: jak nie brać na siebie napięcia drugiej strony, tylko pomóc poluzować. Oboje jesteśmy przecież zaangażowani… Jednak gdy albo uda się zdystansować, albo gdy emocje opadną, rozmawiamy. Prowadzimy śledztwo 😉 Tropimy, co takiego się wydarzyło, że z pozoru niewinne słówko wyprowadziło z równowagi. Często za nadmierną reakcją stoi jakaś sytuacja z przeszłości – warto do niej wrócić, opowiedzieć ją, może przeżyć na nowo przy kochającej osobie. To pozwala lepiej zrozumieć siebie – a przede wszystkim zrzucić jakiś kawałek bagażu, który przecież nie jest już wcale potrzebny.
I na koniec najfajniejsza część – pogodzenie ze sobą nawzajem, radość z tego, co odkryliśmy, że wiemy o sobie więcej, znamy się lepiej, idziemy do przodu. A nawet jeśli to nie radość, jeśli ciężko się jest jeszcze pozbierać – mamy siebie nawzajem. I moc, i przekaz miłości, jaki daje przytulenie, fizyczna bliskość kochającej osoby.
Był moment, kiedy myślałam, że mamy już za sobą tego typu śledztwa, tropy, że wiele już przepracowaliśmy i przy dwójce dzieci nie mamy już na to czasu. Przy trójce dzieci stwierdziłam jednak, że jeśli nie podejmujemy świadomej pracy, dalej rządzą nami mechanizmy, których byśmy sami nie wybrali. I że ciągle potrzebujemy jeszcze czerpać z tego leczącego kawałka naszej bliskości.
A leczący kawałek nie musi leczyć wielkich traum, żeby po niego sięgać nie trzeba rozdrapywać ran, jeśli ich nie ma. Czasem zwykły stres wprowadza w taki stan zapędzenia, zagonienia, że trudno się zatrzymać. Tym, co osadza, zatrzymuje, pomaga zacząć od nowa, może być właśnie wzajemna bliskość. Nie, że nie da się samemu poradzić ze stresem czy bagażem trudnych doświadczeń. Ale skoro mamy siebie, to czemu o tym nie pamiętać, że rozmowa i dotyk kochającej osoby mają wielką moc?
***
zainspirowana po weekendzie z Joanną i Jakubem Kołodziejskimi
fot. Marta Pawlak
Madziu jesteś piękną kobietą! jak patrzę na Ciebie i jak Cię czytam:)
🙂 dzięki! może widzisz w innych to, co masz w sobie 😉