Pamiętam siebie po urodzeniu J. Jak trudne były dla mnie popołudnia, jak spadała mi energia (kawa na to nie pomagała), jak wyczekiwałam powrotu Marka z pracy. Jak trudne były wieczory, gdy oboje byliśmy mega zmęczeni, a nasze dziecko zmartwychwstawało tuż po dopełnieniu wszystkich przedsennych rytuałów…
Gdy marzyłam o godzinie dla siebie, a usypiałam sfrustrowana razem z nim. Pamiętam to dobrze i zastanawiałam się, co robię inaczej, skoro teraz z trójką zostaję co najmniej raz w tygodniu sama na cały Boży dzień… i jakoś dajemy radę. A zazwyczaj jest nawet fajnie 😉
Z jednej strony jest to pewnie kwestia przyzwyczajenia do bycia z dziećmi. Przy pierwszym dziecku poczucie odpowiedzialności i zmiana funkcjonowania wywołała szok, teraz już wiem, jak to wygląda. Z drugiej – chyba jednak lepiej się zorganizowałam.
Energetyczna sinusoida
W planowaniu dnia biorę pod uwagę ilość energii, którą dysponuję, jej spadki i to, na jak długo musi mi wystarczyć. Mój pierwszy wysiłek to wstanie i zebranie się do śniadania. Spadek energii przychodzi popołudniu. Wtedy dobrze nam robi jakaś wspólna wyciszająca aktywność, np. czytanie. A jak nie mam na to siły, to słuchanie audiobooków. Jak damy sobie odpocząć w czasie spadku, to ona zazwyczaj wraca, i mamy jeszcze siłę na coś fajnego.
Dużym wysiłkiem jest dla mnie zbieranie dzieciaków do spania. Mimo że niektórzy są już całkiem samodzielni – pora i ogólne zmęczenie materiału, nie tylko moje, sprawiają, że to bywa trudny czas. Dlatego popołudniu daję sobie już luz – wiem, że przed kolacją będę się musiała zmobilizować nie wiadomo na jak długo. Więc magazynuję energię na wieczór, żeby dotrwać do momentu, gdy wszyscy już zasną, a ja albo będę mogła paść z nimi, albo mieć godzinkę dla siebie i np. w spokoju poczytać 😉
Zaspokajam potrzeby i rozpieszczam
U nas wszelkie niezaspokojone podstawowe potrzeby objawiają się większą nerwowością. Jeśli dzieciaki są głodne albo chce im się pić od razu jest awantura. To znaczy: czasem są głodni i sięgają po jedzenie. A czasem, zazwyczaj gdy są zajęci czymś ciekawym, nie zauważają głodu, za to powstaje afera z niczego. O piciu zapominają. Dlatego, żeby ubiec fakty, staram się, żeby mieli zaspokojone te podstawowe potrzeby.
Jedzenie w ogóle jest fajne, bo w prosty sposób można się trochę
rozpieścić – po prostu robiąc ulubiony obiad albo jakiś ekstra podwieczorek. Czasem jeszcze przygotowując go wspólnie. W tym sezonie zimowym naszym odkryciem są pieczone jabłka, w wersji de luxe z pianką. Delektujemy się i nastroje od razu są lepsze.
Napełniam kubki relacji
Napełnianie kubków to pomysł Larry’ego Cohena, autora Rodzicielstwa przez zabawę. Chodzi o to, że każdy ma swój kubek relacji. Jeśli jest wypełniony po brzegi miłością i akceptacją, wtedy czuję się dobrze, mam energię do działania, ciekawość etc. Jeśli mój kubek jest pusty, próbuję go napełnić – czasem przychodzę się po prostu przytulić, czasem wybieram inne działania, bywa że mniej skuteczne. Chyba każdy wie, jak wygląda dziecko, w którego kubku jest za mało miłości? Może być np. nerwowe, niechętne do współpracy, udowadniać na siłę swoje racje, niezadowolone – takie etykietki można mu przylepić z perspektywy dorosłego.
Więc zawsze, a już zwłaszcza wtedy, gdy wiem, że jestem z nimi sama i szczególnie zależy mi na dobrej atmosferze, staram się znaleźć sposób i czas na napełnienie kubków. U nas sprawdza się np. czytanie z przytulaniem, zabawy ruchowe z łapaniem i przytulaniem (ogólnie – z dużą ilością fizycznego kontaktu), zabawa w „lubię to” (znacie: krzeseł mniej niż osób, osoba, która stoi, mówi, co lubi – wszyscy, którzy też to lubią, wstają i zmieniają krzesła), i po prostu wspólne zabawy, wspólny czas.
Swój kubek napełniam kawą – to dla mnie symboliczna chwila dla siebie, po to, żeby i mój kubek dbania o siebie był napełniony. Moje dobre samopoczucie jako jedynej opiekunki trójki dzieci to priorytet.
Odpuszczam co niekonieczne
To ma znaczenie głównie dla mojej psychiki. Wiem, co jest konieczne do zrobienia, a co mogę odpuścić bez strat (więc lepiej odpuścić niż się denerwować, że coś nie idzie zgodnie z planem – dobre samopoczucie to priorytet ;)). Np. zjedzenie obiadu jest konieczne. Gotowanie już nie. Jest dużo opcji, żeby zjeść obiad, nie gotując go, i gdy trzeba, bez wyrzutów sumienia z nich korzystam 😀
Podobnie ze sprzątaniem. Trochę sprzątamy na bieżąco. Ale gdy np. jest taka sytuacja: Mi usnęła na 20 minut, ja mam popołudniowy spadek energii, starsze dzieci potrzebują uwagi, a przed nami jeszcze długi wieczór. No i zmywarka niezaładowana. W tym momencie konieczny jest dla mnie mój odpoczynek i fajny czas z dziećmi. Zmywarka się nie obrazi, zmywarka poczeka.
Usypiam w sobie gada
Ostatnie, ale nie mniej ważne – gdy jestem wyspana, mam w sobie wiele więcej cierpliwości, łagodności, ciekawości, chęci na zabawę. Podobno zakłócenia snu wpływają na to, że działamy z poziomu gadziego mózgu, odpowiedzialnego za reakcje walki, ucieczki i zamrożenia. Tak że w dzień, gdy jestem sama z dziećmi, staram się jak najdłużej spać. A jak się przytrafi popołudniowa drzemka przy audiobooku, to jeszcze lepiej 😉
A Wy macie jakieś patenty na przetrwanie szczególnie trudnych dni z dzieciakami?
Jeszcze nie, bo nie mamy dzieci, ale chętnie zapamiętam Twoje i skorzystam z nich w przyszłości 🙂
🙂
Chociaż sama dzieci nie mam – często mam z nimi do czynienia. Do niedawna pracowałam nawet w żłobku – uwielbiam dzieciaki w tym wieku! 🙂
O rany, żłobek to musi być jak inna planeta 😉 Ja jednak się cieszę, że u mnie zróżnicowany poziom samodzielności, bo wyobrażam sobie, że z grupką dzieciaków podobnie niesamodzielnych musi być dużo trudniej.
U mnie duży wpływ na zachowanie ma poziom głodu. Jakiegokolwiek: głodu pożywienia, spokoju czy ciszy. Jednak to prawda, że szczęśliwe dziecko to szczęśliwa matka i odwrotnie.
Fakt, głód może być nie tylko pożywienia, ale też uwagi czy spokoju – o zaspokojenie tego ostatniego bywa najtrudniej. Ten fizyczny to taka niby prosta rzecz, a jednak czasem umyka, że przyczyna problemów z zachowaniem może być taka prozaiczna