Dawno, dawno temu, za górami i rzekami chodziliśmy z Markiem na kurs przedmałżeński. Na kurs ten nie można było się spóźniać, bo kto by się spóźnił, z powodu tłumu nie zdołałby otworzyć drzwi, o wciśnięciu się choćby na schody nie wspominając. Nie pozostawało nic innego, jak wycofać się na krużganki*. To jeden z tych wypadków, gdy warto było (punktualnie) iść za tłumem.
Nie pamiętam wszystkiego, o czym mówili prowadzący. Pamiętam jednak prosty schemacik, który na jednym ze spotkań narysowali. Schemacik ten wraca do mnie czasem, gdy podejmuję refleksję nad naszym życiem. Prosty, trafny i dający do myślenia.
Z czego składa się miłość
Mowa tu rzecz jasna o miłości małżeńskiej, czyli z założenia zaangażowanej i trwałej. Zgodnie z wykresem zaprezentowanym na kursie, nie chodzi o szczyptę liryzmu na wywarze z dopaminy. Prowadzący wyróżnili trzy składowe. A są nimi:
namiętność
bliskość psychiczna
i zaangażowanie.
Namiętność, bo wiadomo, że to jest to, co ludzi do siebie przyciąga. A jednocześnie to, co wyróżnia małżeństwo od innych relacji z miłością w tle, typu różne relacje przyjacielskie, rodzinne, siostrzane, braterskie. No i jest to niesamowicie ważna sfera małżeńskiego życia, która cementuje i tworzy więź między mężem i żoną. Sfera wyrażania i celebrowania miłości.
Bliskość psychiczna, bo na tym budujemy naszą relację. Wzajemne zrozumienie, poznawanie drugiej osoby, poznawanie świata wartości. To sfera budowania naszej przyjaźni, zaufania, żeby mąż i żona stawali się dla siebie partnerami, w pełni sobie ufającymi. To bezpieczeństwo, w którym nawzajem odkrywamy swoją wrażliwość i nie boimy się mówić o tym, co trudne, bolesne, wstydliwe. Bez tabu.
Zaangażowanie, bo z czasem coraz więcej nas łączy. Wspólne miejsce, w którym mieszkamy. Wspólne dzieci. Więzi rodzinne z rodzicami i rodzeństwem. Wspólni znajomi i przyjaciele. Wspólne plany na przyszłość. Podjęte zobowiązania. Wspólny kredyt.
Nasza miłość w czasie
Każda z trzech powyższych wartości została przedstawiona na osi czasu: jaka jest jej wartość na początku związku i po wielu latach.
Namiętność jest najwyższa na początku. Potem jej wartość spada, aż zniknie całkiem.
Zaangażowanie jest małe na początku, z czasem się coraz bardziej zwiększa. Coraz bardziej wrastamy nawzajem w swoje rodziny pochodzenia, układamy sobie relacje z teściową, dzieci się rodzą, bierzemy kredyt, budujemy dom. Jeżeli to jedyne, co zostanie z relacji, sprawi, że bardziej będzie ona przypominała działające przedsiębiorstwo niż ludzi, którzy są ze sobą, bo chcą.
Bliskość psychiczna to wartość, na którą najbardziej mamy wpływ. Może się pogłębiać i wraz ze stażem związku – wzrastać. Lub przeciwnie. Jeśli nie dbamy o bliskość psychiczną, będzie maleć. Może też pozostać na stałym poziomie, i jeśli to dobry poziom – nie jest źle. Może ją więc ilustrować prosta.
Poglądowo załączam oderwistyczny rysunek.
Z komentarza prowadzących zapamiętałam, co następuje:
- Nie ma bata, przyjdzie taki moment, że namiętność spadnie do zera. Tzn. 0 motyli w brzuchu czy jakichkolwiek większych fizycznych reakcji na drugą osobę.
- Dbałość o bliskość psychiczną może wydatnie wydłużyć żywot namiętności.
- Zaangażowanie bez pozostałych składowych to kiler relacji. Kierat. Coś, od czego chce się uciec i uwolnić.
A co ja na to?
Po prawie dwunastu latach od sakramentalnego „tak”?
Ad. 1. Nie wiem, co autorzy dokładnie mieli na myśli, może coś źle zapamiętałam… ale z tym, co zapamiętałam, nie zgadzam się. Wiadomo, że po latach życia i bliskości z tą samą osobą nie ma już raczej motyli w brzuchu. Zmienia się nasza reakcja hormonalna. Jednak to nie oznacza, że namiętność spada na tak niski poziom, że już jej nie ma.
Poza tym miałam przyjemność poznać kilka cudownych par, ze wspólnym stażem 20+, które pielęgnowały swoją bliskość fizyczną i ciągle się nią cieszyły! Więc chyba im nic nie zniknęło.
I jeszcze – w naszym związku były różne etapy, lepsze i gorsze. Najtrudniejszy dla mnie był po urodzeniu pierwszego dziecka. Czułam się wtedy koszmarnie zmęczona i obciążona psychicznie i fizycznie wręcz odpowiedzialnością za małego człowieka, do tego stopnia że nie chciałam w ogóle być dotykana. Jak miałam chwilę bez dziecka, marzyłam o tym, by nikt mnie w tym czasie nie dotykał 🙂 Przeszliśmy to. Było, minęło. Były też inne kryzysy, momenty zmęczenia czy wypalenia. Wszystko przeszliśmy. Za każdym razem wracaliśmy do siebie na nowo. Namiętność ciągle powyżej zera. Liczę, że tak będzie nadal.
Ad. 2. Tu 100 proc. zgody. Dla mnie bliskość psychiczna to podstawa. Jak mamy etapy oddalenia, przekłada się to na bliskość fizyczną, stety-niestety 😉 Potwierdzają to nasi małżonkowie z dłuższym stażem – oni wszyscy bardzo dbają o bliskość psychiczną, czas dla siebie nawzajem, celebrowanie wspólnych chwil. Takie to proste. Wszyscy znamy receptę. Kto zawsze robi to, o czym wie, że jest dobre i słuszne?…. Niestety ja nie.
Ad. 3. Zdarza nam się osiągnąć stan, gdy czuję się jak trybik w machinie „rodzina”. Gdzie robię, co muszę, ale brak w tym radości. Bardzo tego nie lubię. Nie po to wyszłam za mąż i mam dzieci! W takim stanie staram się jak najszybciej wrócić do punktu nr 2. I zazwyczaj robi się dużo, dużo lepiej.
A Wam jak się podoba ten wykres?
*tak, Kraków, Dominikanie, kurs prowadzony przez pp. Babików.
Fot. Marta Pawlak
Pięknie napisane ❤️ Ja mam
Podobny tok rozumowania i wierze, ze zamiast tych motyli będzie coś innego, lepszego i trwalszego 😉 ale żeby tak mogło być to trzeba się zwyczajnie lubić i chcieć ze sobą spędzać czas, wtedy może się uda?? 😊 tak w uproszczeniu 🙂
lubienie się i chęć bycia razem to chyba taka podstawa. a zamiast motyli będzie oksytocyna, hormon bliskości. co ma się nie udać :***
Prawie 12 lat małżeństwa za nami i zgadzam się Tobą w pełni! Namiętność wcale nie spada a może i wzrasta wraz z bliskością duchową a zaangażowanie trwa. Prawdą jest że o małżeństwo trzeba dbać i pielęgnować je. Cudowne jest iż ciągle coś możemy odkrywać w sobie! Dziękuję za te słowa bo ciągle trzeba sobie przypominać o wdzięczności. Jest za co być wdzięcznym.
Dzięki Gosiu za dobre słowa! Nie wiedziałam, że Ty małżeńsko ten sam dobry rocznik 🙂 Też mam w sobie dużo wdzięczności, chociaż też wiem, że z tym dbaniem u nas różnie bywa…
To jest prawda co piszesz, nic więcej nie dodam.
Cieszę się, że do Ciebie trafiło 😉