Czy to, że mamy ślub kościelny, sprawia, że oddaliśmy jakąś część naszej wolności? Że teraz to już „musimy” – ratować małżeństwo, przetrwać kryzys, być ze sobą? Czy teraz więzy, które nas łączą (dzieci, wspólny dom), są tak silne, że jesteśmy na siebie skazani?
Nie.
Choć trochę tak.
Tak – oddałam jakąś część swojej wolności. Zgodziłam się na to, że pewne decyzje podejmujemy wspólnie. Że w moich wyborach biorę pod uwagę sytuację naszej rodziny. Że choć moje plany i marzenia są ważne, w ich realizacji mam na uwadze plany, pragnienia, ograniczenia związane z byciem częścią systemu.
Ten kawałek wolności zgodziłam się oddać. I „tak” odnosi się dla mnie tylko do tego pytania.
Na pozostałe odpowiadam: nie.
Nie jesteśmy na siebie skazani.
I nie ma znaczenia, jak wiele wspólnych zobowiązań posiadamy. Na pewno znacie pary, które łączyły i dzieci, i kredyty, i budowa domu etc., a mimo to nie są już razem. Jak ludziom przestaje się chcieć być razem, to nie ma siły. Nie ma zobowiązań, których by się w takiej sytuacji nie udało rozwiązać. Opiekę nad dziećmi się dzieli. Kredyty spłaca (albo zaciąga kredyt na spłatę kredytu). Sprawy majątkowe rozwiązuje pokojowo bądź nie. Więc nie, nie jesteśmy na siebie skazani.
Nie „musimy” ratować małżeństwa.
Każdy, kto gdziekolwiek się otarł o jakąkolwiek formę terapii, wie, że pierwszym i podstawowym warunkiem jest jej dobrowolność. Tak samo tu: żadne poczucie obowiązku czy przymusu nie pomoże wprowadzić rzeczywistej zmiany. Nie wiem, czy ktoś gdzieś zajechał na poczuciu bycia przymuszonym do dobrej zmiany ;P
Jednak na mnie świadomość, że przysięgałam miłość, wierność, uczciwość na zawsze działa tak, że chcę. Chcę żyć dobrze z moim mężem. Chcę, żebyśmy byli szczęśliwi. Ciągle czegoś się uczymy o sobie. Są etapy wpadania w rutynę, są etapy, kiedy czujemy, że idziemy do przodu w naszej relacji. Do tej pory nie zmieniło się to jedno: nadal chce nam się chcieć.
Strefa wolności
Zastanawiam się, co by to było, jakby w którymś momencie któremuś z nas się odmieniło. Nie wiem. Prawdopodobnie przysięga małżeńska byłaby punktem odniesienia, motywacją, by wrócić do stanu „chcenia”. Ale nie w znaczeniu zewnętrznego przymusu.
Zresztą myślę, że to jedna z sytuacji, gdy nie ma sensu wybiegać za bardzo w przyszłość. Jak w znanym cytacie z wiersza Jerzego Lieberta: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. Dla mojego małżeństwa liczy się teraz, dziś. Jeśli dziś budujemy siebie nawzajem, cieszmy się tym. I spokojnie czekajmy na jutro. Jeśli dziś dzieje się źle, mamy czas (do wieczora), żeby zrobić pierwszy krok w kierunku zmiany. Szeregi lat, okrągłe jubileusze składają się z pojedynczych dni. Od tych pojedynczych dni, od chwil decyzji, czy zrobimy coś dla siebie, by jeszcze bardziej chcieć razem być, czy osłabimy siebie, zależy, czy ostatecznie będziemy je świętować razem.
Ale to wszystko to strefa naszych decyzji – strefa wolności.
Płyniesz czy dryfujesz?
Rozumiem jednak, że ludzie mają różne doświadczenie i z tego wynikają różne obrazy małżeństwa. Jeden z bardziej koszmarnych to tkwienie latami w niewygodnym schemacie, bez miłości, szacunku, radości, „bo się ślubowało”. Jeśli ktoś z Was ma taki właśnie obraz małżeństwa… czas go zweryfikować. To, że czyjś związek stał się dryfowaniem w bagnie na pewno ma przyczynę. Jak pisał Tołstoj, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój własny sposób. Można to ująć: każde nieszczęśliwe małżeństwo ma stojącą za nim historię. Nie mnie to oceniać. Jednak… dla Twojego związku / małżeństwa nie ma to znaczenia. Za Twoje małżeństwo odpowiedzialny jesteś Ty. Z historią Twoją i Twojego małżonka, które macie do przepracowania. Ze schematami zachowań, komunikacji, które wnosicie – a dobrze by było wypracować wspólne, najlepsze dla Was.
Jeśli tego nie zrobicie, możecie się w pewnym momencie obudzić gdzieś, gdzie wcale nie chcieliście być. I nieważne, czy przysięgaliście sobie przed Bogiem i ludźmi, czy na wszelki wypadek woleliście tego nie robić.
Podsumowując, piszę w imieniu moim i Marka: uważamy nasze małżeństwo za wolny związek.
Ciekawa jestem, jak to jest u Was?
Małżeństwo zmienia wszystko a jak przyjdzie jeszcze dziecko to wolność to będzie inne słowo. Życzę powodzenia 🙂
Właśnie z perspektywy czasu i dzieci i zobowiązań wydaje mi się ważne, żeby pielęgnować tę wolność wyboru – codziennie
Ja nie mam zamiaru brać ślubu, wolę żyć na luzie ,,po swojemu,,. Nie nadaję się do stałych związków.
Skoro tak uważasz… Mam wrażenie, że dużo osób teraz ma podobne podejście. Szkoda z jednej strony, bo taki długofalowy projekt jak małżeństwo mimo że wymaga wysiłku, to daje dużo radości i satysfakcji. Myślę że innego rodzaju niż przelotne związki. Z drugiej – to fajne, że ludzie mają odwagę żyć po swojemu. Z pokolenia moich rodziców znam opowieści, że w wieku 2o paru lat kobiety czuły się już „starymi pannami” i szukały męża 😉 Fajnie, że już nie ma takiego przymusu. A ci, którzy wybiorą małżeństwo, zrobią to być może bardziej świadomie. Oby!
Ślub kościelny to indywidualna sprawa. Jako osoba niewierzący jestem temu przeciwna…
To w tym punkcie się zgadzamy 😉 też nie widzę sensu, żeby osoby niewierzące brały ślub w Kościele!