Droga, jaką pokonuje zapisany tekst do momentu, nim stanie się książką, to proces wydawniczy. I dziś o etapach tego procesu chciałabym opowiedzieć – dla tych, którzy chcą wiedzieć, jak wydać książkę, bo im się to marzy, albo po prostu dla ciekawych.
Nawet dzieci wiedzą, że książek nie przynosi bocian (kto w ogóle pamięta, że bocianom przypisywano kiedyś specyficzne usługi kurierskie? :P). Co najwyżej może je przynieść Święty Mikołaj. Ale tylko w grudniu. Nie wiem, jak u Ciebie – u mnie przez większość roku książki biorą się z paczki, którą przynosi kurier. A od czasu do czasu z księgarni (zwłaszcza w pandemii staram się kupować lokalnie, żeby wspierać na miejscu).
Co jednak trzeba zrobić, żeby książka w ogóle trafiła na półkę? Co zrobić, żeby powstała? Jak wydaje się książki?
Piszę oczywiście na podstawie swoich doświadczeń z „Gwiazdookim i Rozbójniczką” https://www.gwiazdooki.pl i pracy redaktorskiej i korektorskiej, ale daję też szerszą perspektywę.
Zacznijmy od początku.
Od Adama i Ewy
Żeby w ogóle książka powstała, trzeba mieć na nią pomysł. A więc zaczynam nawet nie od tekstu, ale od tego, co się dzieje w głowie autora. Bywa, że autor z pomysłem chodzi długie tygodnie, miesiące i lata, zanim wreszcie zdecyduje się go zapisać. Czasem robi notatki.
Często potrzebuje się dokształcić, zrobić research, np. jeśli planuje książkę popularnonaukową to fajnie, żeby miał pojęcie o współczesnej nauce i technice. Jeśli historia jest osadzona w konkretnej epoce, to też dobrze byłoby poznać jej realia, życie codzienne, zwyczaje, mentalność ludzi. Wiele książek fabularnych, które czyta się z lekkością, jest poprzedzone mrówczą pracą ich autorów właśnie na tym etapie – gdy jeszcze tekst nie jest zapisany.
Kiedy już mamy pomysł i wiedzę, czas na pracę, która zazwyczaj kojarzy się z tworzeniem książki – trzeba to wszystko napisać.
Mozół autora
Różni autorzy mają różne techniki pracy. Jedni najpierw tworzą szczegółowy plan opowieści, a później realizują go punkt po punkcie. Inni piszą spontanicznie, potem opracowują te fragmenty, tworząc spójną całość. Czasem historia od początku do końca siedzi w głowie autora. Czasem rozwija się na jego oczach, wyskakuje spod jego palców i sam autor zaczyna się dziwić, dokąd doszli jego bohaterowie i jakie podjęli decyzje. Zaczynają żyć swoim życiem – wiadomo wtedy, że innych decyzji nie mogliby podjąć.
Kiedy historia jest już zapisana, warto tekst na dłuższą chwilę odłożyć. Jak długą? Tak żeby go zapomnieć. Żeby opadły emocje związane z tworzeniem go, żeby móc go przeczytać na chłodno. Po co?
Żeby zobaczyć dużo więcej. Wyłapać własne błędy, niedoskonałości językowe, niespójności fabuły. Na gorąco oczywiście można i warto poprawiać, jednak z dystansu widać dużo więcej. A przede wszystkim – bez nadmiernych emocji łatwiej ocenić, czy tekst się „broni”. Czy można – i warto – puścić go w świat.
Poprawki, które autor nanosi teraz, to pierwsza, autorska, redakcja tekstu.
Na tym etapie dobrze też podzielić się tekstem z czytelnikami. Ich uwagi mogą być bardzo cenne – to kolejne chłodne oczy, które są w stanie zobaczyć dużo więcej niż my sami.
Praca z tekstem
Gdy autor już zrobi co w jego mocy, by jego tekst był ostry jak żyleta lub – w zależności od gatunku – gładki jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień, do pracy biorą się kolejne osoby (optymistycznie zakładamy, że decyzja o wydaniu książki została podjęta. Jeśli książkę publikuje wydawca, to on troszczy się o kolejne etapy pracy nad książką. Jeśli autor decyduje się na selfpublishing, o dobór osób i wykonanie poszczególnych prac musi zatroszczyć się sam).
Najpierw bierze się do pracy redaktor. Jego praca polega na bardzo wnikliwej lekturze tekstu, żeby wyłapać wszelkie nieścisłości, niespójności, błędy logiczne, grubsze błędy językowe. To jest czas na duże zmiany w tekście, nawet zmiany konstrukcji utworu czy bohatera, rozszerzenie albo wycięcie jakiegoś wątku. To wszystko dzieje się w ścisłej współpracy redaktora i autora.
Następnie wkracza korektor. Sprawdza, czy nic się nie posypało podczas redakcji ;), poprawia drobniejsze błędy stylistyczne, językowe czy interpunkcyjne. Czy to tropienie niekompetencji redaktora? Zupełnie nie!
Redaktor zazwyczaj czyta tekst, a przynajmniej bardziej kłopotliwe jego fragmenty kilkakrotnie. Przy takim czytaniu błędy mogą się opatrzyć, a redaktor poprawiając większe błędy, może już przyzwyczaić oko do mniejszych 😉 Bywa też tak, że po poprawieniu konstrukcji wyjątkowo skomplikowanego zdania okaże się, że w wyniku tej poprawki powstało np. powtórzenie. I takie właśnie rzeczy chwyta korektor.
Opracowanie graficzne i skład
Gdy tekst jest wyczyszczony i wycyzelowany i mamy już pewność, że wszystkie duże zmiany – np. wpływające na jego objętość – mamy za sobą, ruszamy dalej. Przychodzi czas na opracowanie graficzne. W zależności od tego, czy ma to być książka ilustrowana, czy ma np. zawierać infografiki, wkraczają do pracy kolejne osoby. Jeśli takich elementów brak – projekt graficzny może wykonać składacz.
Na czym polega jego praca? Składacz wlewa tekst na strony, tak że dzięki jego pracy z pliku tekstowego przechodzimy do tego, jak będzie wyglądać każda stronica książki. Do podjęcie jest sporo decyzji – krój czcionki, jej wielkość, ilość tekstu na stronie, zaprojektowanie nagłówków i stron tytułowych. Ogólnie – trzeba zdecydować, jak ma wyglądać strona, a następnie wypełnić książkę tekstem.
Oczywiście obecność ilustracji, grafik, tabelek komplikuje sprawę, bo trzeba wszystkie te elementy zgrabnie połączyć. Wiadomo też, że im więcej elementów, tym większe ryzyko błędu – coś się obsunie, coś zniknie, coś wyskoczy nie w tym miejscu, co trzeba. Tak więc osoba składająca oprócz tego, że musi mieć zmysł estetyczny, potrzebuje też dużo cierpliwości.
Wygładzanie
Po składzie dobrze jest zrobić korektę dtp. Taki korektor sprawdza pracę składacza – znów w myśl zasady, że jedno oko może łatwiej coś przeoczyć. Ta korekta zwraca uwagę na to, czy tekst został przelany w całości, czy wszystkie obrazki, grafiki, tabelki są na swoim miejscu i mają wszystko to, co trzeba. Sprawdza, czy są wszystkie elementy strony. A także, czy blok tekstu wygląda ok. Czy w poszczególnych linijkach nie ma zbyt wiele światła, czy wszystkie wcięcia akapitowe są na miejscu, czy akapity dobrze układają się na stronie.
I na koniec mamy jeszcze ostatnią korektę językową – jeszcze jedno czytanie po składzie, jeszcze jedno oko i jeszcze jedno wygładzenie tekstu.
Po co? Bo błędy lubią się chować, a mózg czytacza jest leniwy – zazwyczaj czytamy nie literka po literce, a globalnie, a wtedy łatwo ominąć wzrokiem literówkę. Często im większa czcionka, tym trudniej zauważyć błąd – bo tym szybciej prześlizgujemy się po nim wzrokiem. Stąd biorą się błędy, które teoretycznie nie mają prawa zaistnieć. Np. literówki w tytułach czy nagłówkach.
Ja w nawiasie dodam, że gdy pracowałam jako korektor, w trakcie drugiej korekty poprawiałam też błędy składu. Podział tych zadań zależy więc od praktyki wydawcy.
Druk i oprawa
Gdy składacz naniesie poprawki z ostatnich korekt, a korektor sprawdzi poprawność ich naniesienia – można śmigać do drukarni.
Drukarnia ma swoje wymagania techniczne co do przygotowania plików i to też robi składacz. Wydawca natomiast na tym etapie znów ma szereg decyzji do podjęcia. Jaki papier, oprawa, wyklejka? Ile egzemplarzy? Jeśli chodzi o format książki, wybiera się go na etapie składu, ale warto już wtedy skonsultować się z drukarnią. Może się okazać, że zmiana o 1 cm sprawi, że książka lepiej wpasuje się w arkusz. Co za tym idzie, straty papieru będą mniejsze, a to obniży koszty druku.
W ogóle wysyłając zapytania ofertowe do drukarni warto pytać, czy coś w wybranych przez nas parametrach można zmienić, żeby zoptymalizować koszty druku. I najlepiej wysłać co najmniej kilka takich zapytań, bo koszty mogą się baaaaardzo różnić – nawet o 40-50 proc!
Jest książka! I co dalej?
Dostajemy z drukarni paletę albo kilka naszej pachnącej nowością książki. I co dalej? Przychodzi czas na dystrybucję, magazynowanie i sprzedaż. Proces wydawniczy zakończył się z chwilą, gdy mamy w ręku gotową książkę. Doświadczony wydawca ma w tym momencie przetarte szlaki. Na selpublishera czekają kolejne decyzje, związane właśnie ze sposobami dystrybucji, magazynowania i promocji.
Patrząc wstecz na cały proces, możesz pomyśleć, czy to wszystko jest potrzebne? Tyle korekt, tyle czytań? Przecież to dodatkowe koszty, a Ty umiesz pisać po polsku. Jeśli masz wątpliwości, powtórzę jeszcze raz: im więcej osób czyta tekst i bierze udział w całym procesie, tym większa szansa na uniknięcie błędów i osiągnięcie efektu końcowego najlepszego z możliwych. Nikt z nas nie jest nieomylny, a poprawianie własnych błędów samodzielnie jest oczywiście ważne, ale nie wystarczy. Więc oczywiście tak, czasem wydawca oszczędza i pomija albo skraca jakiś etap. Ty jako selfpublisher też możesz to zrobić. Ale uwierz mi – to się odbije na jakości książki.
A nie wiem, jak Wy, ale ja mam fioła na punkcie jakości tego, co czytam. Pod względem języka, grafiki, estetyki wydania. Dotyczy to zarówno książek czytanych z dziećmi, jak i moich lektur.
Dodatkowo jako samodzielny wydawca własnej książki jestem żywo zainteresowana tym, żeby książki powstające w selfpublishingu były jak najlepszej jakości. Żeby zamiast łatki , że to książka niechciana, odrzucona przez tradycyjnego wydawcę, u potencjalnych czytelników pojawiło się skojarzenie: to książka z wyboru od początku do końca prowadzona przez jej autora, z miłością i największą starannością. Tak właśnie powstają „Gwiazdooki i Rozbójniczka„.
I na takim odbiorze mi zależy 🙂
Mam nadzieję, że etapy procesu wydawniczego są dla Ciebie teraz zupełnie jasne.
Jeśli masz jakieś pytania – pisz.
Jeśli uważasz, że ta wiedza może przydać się komuś jeszcze, nie wahaj się linkować i udostępniać 😉