Różni różnie liczą – dla mnie dziś mija 11 dzień izolacji – bez spotykania znajomych, sąsiadów, wyjść do sklepu trzy razy dziennie (bo blisko i nigdy nie robiliśmy list zakupów). Ze śledzeniem co chwila informacji z Polski i innych krajów. Bez popołudniowych zajęć (tak, bo edukujemy się domowo, więc narodowy armageddon w postaci braku szkoły nas nie dotknął).
W moim odczuciu czas bardzo przyspieszył. Tyle się wydarzyło: od niedowierzania, kiedy już dawno słyszałam, co się dzieje we Włoszech. Później: czekanie na pierwszy polski przypadek. A teraz śledzenie tego, jak sobie radzi nasza służba zdrowia. I ile zachorowań. Dni tak pełne napięcia, że można by nim obdzielić kolejne miesiące, a tu skumulowane w parę tygodni. Wiecie zresztą.
Dużo dobra
I tu, w tym całym napięciu, niepewności, tyle inicjatyw, żeby sobie nawzajem pomóc. Począwszy od plakatów z ofertą pomocy w zakupach dla sąsiadów. Przez grupy widzialnych rąk, telefony do pogadania, pomoc psychologiczną, materialną. Zrzutki na maseczki i kombinezony ochronne dla lekarzy. Czuć kręcące się w głowach korbki, kto tylko potrafi, wymyśla sposób, jak pomóc innym przeżyć ten trudny czas.
Mógł to być nasz wspólny koszmar. A jednak nie. Miłość jest większa niż izolacja. Potrafi przekroczyć bariery naszych mieszkań – i lęku. Miłość jest większa.
Dzieci i my
Dzieci uciekają w zabawę. Boją się, bo słuchamy radia, rozmawiamy, czują, co się dzieje. Gadamy o tym. Martwią się o babcie i dziadka. Rozumiem tę ich ucieczkę, bo sama nie potrafię znaleźć równowagi między naszą codziennością do ogarnięcia, a wieściami z wielkiego świata. Każdy gdzieś ucieka.
W zabawie zdarzają się kryzysy. Moje dzieci są mistrzami mikroruchów. Dopiero jak słyszę, że na siebie krzyczą, wiem, że coś się wydarzyło. Wcześniej – bez wpatrywania się w nich – nie dostrzegam, że coś jest nie tak. Więc rozmawiamy, jojamy nad siniakami – tymi na nodze i w duszy. Czasem się wtedy rozchodzą, czasem wracają do wspólnej zabawy.
Wieczorem długo nie śpią. Rozmawiamy, czytamy, modlimy się, dziękując za dobro, które dzisiaj przypadło nam w udziale. Czasem czuję, że z tyłu głowy, a może na plecach, w ramionach, siedzi jakiś ciężar. Nie chce spaść. A czasem robi się po prostu dobrze, to ciężkie opada, poplątane rozpływa się w miękkiej ciemności.
Mimo wszystko jesteśmy razem. Nawet jeśli zmęczeni bardziej niż zwykle. Nawet jeśli nie do końca zrelaksowani. Jutro będzie nowy dzień. Nowa szansa, by przeżyć go lepiej. Bliżej. By bardziej o siebie zadbać. Miłość jest większa niż nasze zmęczenie, lęk, brak cierpliwości. Jest jutro, a miłość jest większa.
Domowy kościół
To druga niedziela, kiedy zostaliśmy w domu. Chyba nigdy wcześniej nie było tak, że rodzinnie uczestniczymy w Eucharystii przed ekranem. A tu – przyszedł taki czas. Ołtarz tak blisko, że można się wszystkiemu dokładnie przyjrzeć. Najważniejszy dla chrześcijanina moment zamknięty w ramach naszego pokoju, tego, w którym prowadzimy nasze codzienne życie. Nie byliśmy samotni, odłączeni. Mocno odczułam, że to my jesteśmy wspólnotą. Ale też częścią czegoś większego. Tyle biliśmy się z myślami, co robić. Tyle dyskusji wysłuchaliśmy na ten temat. A tu okazało się, że Miłość jest większa od okoliczności zewnętrznych. Że może przyjść do nas i tu, w naszym mieszkaniu. Miłość po prostu jest większa.
Fot. Marta Pawlak
Niestety nadszedł teraz bardzo trudny czas dla nas wszystkich. I chyba każdy szuka jakiegoś sposobu na poradzenie sobie z tym wszystkim i odnalezienie się w nowej codzienności.
Trudny czas. Ale fajnie, że jest internet i chociaż tak można się komunikować. I że są ludzie dookoła, którzy są wrażliwi na innych nawet w takiej sytuacji
widząc jak ludzie jednoczą się w czasach epidemii koronawirusa… serce rośnie 🙂
Jest dobro 😉
Zgadzam się z Tobą! Miłość jest większa, silniejsza i pokona każde trudności oraz przeciwności losu! Świetnie to ujęłaś!
Pozdrawiam, http://www.carpe–diem.pl
Dzięki 🙂
My też jesteśmy w domu już trzeci tydzień
My w sumie też już dłużej, bo dzieciaki dopadły katary i nie chcieliśmy się ze znajomymi spotykać… więc trochę już to wszystko trwa – ale damy radę!
My też siedzimy w domku, a przed przymusową kwarantanną dzieci były chore, więc już nie pamiętam nawet kiedy byłyśmy na placu zabaw. Trzeba przetrwać.
Dobrze, że w tych czasach są telefony, do wszystkich można przedzwonić, pogadać, wysłać filmik dziadkom lub pokazać jak wnuki urosły na skype.
Też się cieszę ze skajpa, msng, bez tego to byłoby dopiero ciężko!