Dziś 76. rocznica likwidacji getta w Ostrowcu. Zastanawialiście się kiedyś, w jakim kraju żylibyśmy, gdyby nie druga wojna? Mielibyśmy szansę żyć w wielokulturowym społeczeństwie – takim, jakie było przez dużą część naszej historii. Pomyślałam np. o żydowskich koleżankach w szkole. Taka trywialna rzecz. Mogła być, a mnie ominęła. Co się tu właściwie stało?
Społeczność żydowska stanowiła ważną część ludności Ostrowca. Pod koniec XIX w. 80 proc. mieszkańców to byli Żydzi. Później proporcje się zmieniały, przed wojną było ich ok. 11 tys, czyli mniej więcej jedna trzecia. Większość z nich była uboga – drobni rzemieślnicy czy sklepikarze. Jednak byli wśród nich i lekarze, i radni miasta, jak Ludwik Wacholder, któremu zawdzięczamy aleję kasztanową przy głównej ulicy. Ludzie, którzy mieszkali obok, sąsiedzi, których dzieci chodziły do jednej szkoły.
W kwietniu 1941 r. wszyscy oni trafili do getta. Razem z Żydami przywiezionymi z okolicy, znalazło się tam 15-16 tys. osób. 10 lub 11 października 1942 rozpoczęła się akcja likwidacyjna. Żydowscy policjanci chodzili od domu do domu z nakazem pakowania się i stawienia na Rynku (bezrobotni) lub placu św. Floriana (pracujący). Część osób z placu trafiła do założonego przez Niemców w miejsce getta obozu pracy. Ci, którzy znaleźli się na Rynku, nie mieli ucieczki, otoczeni kordonem litewskiej i ukraińskiej policji. Około tysiąca – dwóch tysięcy osób zostało zastrzelonych na miejscu, na Rynku lub na pobliskim kirkucie. Starcy, dzieci. Ciała wrzucano do zbiorowego grobu, którego do tej pory nie zlokalizowano (ani nie podjęto takich prób). Pozostałych zapędzono na dziedziniec pobliskiej szkoły. Relacje o tym, jak długo ich tam przetrzymywano, są sprzeczne – jedna noc, dwa dni? Następnie główną aleją miasta (tą, na której rosną kasztany) przepędzono ich do dworca kolejowego, a stąd do obozu śmierci w Treblince.
W ten sposób w ciągu kilku dni zniknęła jedna trzecia miasta, wraz z całym swoim potencjałem, światem przeżyć, namiętnościami, marzeniami.
Fizyczna eksterminacja to jedno.
Jeszcze gorsze, że zniknęła też pamięć. Getto, z którego 11 tysięcy osób wywieziono na śmierć, a tysiąc – dwa zabito na miejscu podczas jego likwidacji, w przestrzeni miasta śladu nie zostawiło.
Nie, że to wszystko działo się w próżni, że nie było świadków. Byli. Ci, którzy patrzyli na kolumnę pędzoną w stronę dworca. Mieszkańcy kamienic przy Rynku, którym Niemcy pod karą śmierci zabronili opuszczać mieszkania. Sąsiedzi, którzy zajęli puste domy… a jeśli ktoś ocalał, nie witali z otwartymi ramionami.
Wygodniej było jak najszybciej zapomnieć.
Zwłaszcza że materialnych śladów obecności Żydów w Ostrowcu nie ma wiele. Drewniana synagoga poszła z dymem, spalona przez Niemców. W jej miejscu jest tabliczka, jedyna chyba upamiętniająca Żydów w przestrzeni miejskiej. Macewy z kierkutu zostały wykorzystane jako budulec – m.in. wmurowane w ogrodzenie cmentarza komunalnego. Pozostałe kamienie nagrobne zgromadzono w jednym miejscu w zakątku dawnego żydowskiego cmentarza. Dawny kierkut, w tym zbiorowy grób z czasu likwidacji getta, mieszczący być może nawet 2 tys. osób, ogromny obszar – jest dziś Wzgórzem Parkowym. Jeżdżą tam rowerzyści, ludzie chodzą z psami.
Wojtek Mazan, który prowadzi bloga Żydowski Ostrowiec, napisał, że bez pamięci o Żydach z naszego miasta jesteśmy duchowo ułomni. Zgadzam się z tym. Dobrze, że Wojtek robi to, co robi dla przywrócenia pamięci. Dobrze, że Monika Pastuszko zbiera materiały o ostrowieckich Żydach – na jej blogu można przeczytać kilka bardzo ciekawych historii.
Marzy mi się, żeby pamięć o ostrowieckich Żydach była częścią naszej zbiorowej świadomości. Nie – wypartą. Poznaną i przyjętą.
***
Foto z albumu „Świat utracony. Żydzi polscy” – W uzdrowisku w Truskawcu