Kto się boi szczęścia?

Wydaje się, że chcemy być szczęśliwi i do szczęścia dążymy. Szczęście przecież dla wielu osób nie oznacza wiecznej euforii, a po prostu dobre, spokojne życie przy kochanych osobach. Więc czego tu się bać? Kto tu się boi? Hmmm. Ja.

Ale myślę, że nie jestem sama. Że niestety wielu i wiele z nas ma w sobie myśli i przekonania, które sprawiają, że jakaś część nas szczęścia się po prostu boi. Żeby było jasne, pisząc szczęście, mam na myśli poczucie dobrostanu, spełnienia, harmonii, zadowolenia z tego, w jakim punkcie życiowym się jest. Nie musi być idealnie – można widzieć rzeczy do zmiany czy pracy, a mimo to czuć się szczęśliwym. Nie musi w tym też być wiele emocji, wszechogarniająca radość etc. No dobrze, boisz się czy nie?

Myśli i uprzedzenie

Jakie to przekonania sprawiają, że boimy się szczęścia? Przychodzą mi na myśl dwa główne ogniska lęku – choć pewnie może ich być więcej. Będzie prosto, jak za prosto dla kogoś, pewnie da się wyszperać więcej. Albo piszcie w komentarzu, podrążymy dalej razem.

Pierwsze z nich to brak poczucia bezpieczeństwa – tak ogólnego, życiowego. Jeśli komuś brakuje poczucia bezpieczeństwa, w każdej chwili spodziewa się czegoś złego. Poczucie szczęścia jest więc zagrażające, ponieważ oznacza, że wkrótce nastąpi coś, co to szczęście zburzy. Paradoksalnie im większe szczęście, tym większego nieszczęścia można się obawiać. Czy to czasem nie z tego wynika odwieczne narzekanie? To może być taka postawa, że nie jest idealnie (jest na co ponarzekać), żeby nie kusić losu, by fortuna się nie odwróciła. Można się bać krótkotrwałości szczęścia, zmienności losu. Jeśli jestem teraz szczęśliwa, to co się może stać, bym się tak nie czuła? Z tego wszystkiego można wysnuć wniosek, że lepiej się za bardzo nie cieszyć 😀

Tutaj dochodzą jeszcze przekonania na temat losu czy Boga, kryjące sobie takie drugie dno, że Bóg czy los nie lubi ludzkiego szczęścia. To właśnie przekonanie o zmienności losu czy przeplataniu się wydarzeń dobrych i złych, które budzi lęk. Albo takie hasełko podobno Woody’ego Allena: Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. Ono ma to drugie dno, że Bóg nie chce, żebyś swoje plany zrealizował. Nie jest powiedziane, że być może jest tak dlatego, że ma lepsze. Raczej to, że twoje wysiłki, mały człowieku, by jakoś ogarnąć to twoje życie, bardzo śmieszą demiurga. Więc lepiej uważaj, żeby ci jeszcze czymś nie dowalił.

Drugie ognisko lęku to wykrzywione spojrzenie na siebie. Tutaj mieszczą się przekonania w stylu: nie zasługuję na szczęście, zawsze wszystko psuję, nie jestem dość dobra… Na pewno jest ich wiele więcej, ale to może być wspólny mianownik.

Historia pewnego wieczoru…

To był wyjątkowy wieczór, bo mieliśmy spędzić w naszym długo wyczekiwanym domu pierwszą noc. Każda czynność, każde spojrzenie za okno było chłonięciem tego miejsca i widoku. Było zachwytem nad przestrzenią. I nad zachodem słońca w kuchennym oknie. A kiedy wszyscy usnęli, miałam chwilę, by popatrzeć na gwiazdy – takie same, a widać je było inaczej. Dobrze mi było z moją małością pod bezkresnym kosmosem, bezpiecznie w mikrokosmosie mojego domu.

Wszystko to było niby zwyczajne, a odświętne. I w tak podniosłym nastroju, wciąż w zachwycie, gdy już zbierałam się do snu, usłyszałam wyraźną myśl: ale to nie dla ciebie. W jednej chwili do głosu doszły wszystkie moje lęki, uruchomiły się czarne taśmy z chorobami i tragiczną śmiercią. Zdążyłam się całkiem nieźle rozpędzić, zanim powiedziałam stop. I przyjrzałam się temu, co się ze mną dzieje, gdy jestem po prostu szczęśliwa. Że wcale nie jest mi łatwo zgodzić się na ten stan.

Zasnęłam spokojnie. Ale to jeszcze nie był koniec, a właściwie wstęp do nagromadzenia wydarzeń, w które trudno by mi było uwierzyć, gdybym ich nie przeżyła :D.

…I kilku następnych dni

Pierwszy poranek odnowił radość. Zapis z Oderwistkowego fanpejdża:

Z nowym miejscem wiąże się dużo radości, ekscytacji, chęci do pracy. Czuję nareszcie, że na najbliższy czas to jest ten kawałek Ziemi, na którym mam być 😊 Mamy w związku z nim dużo planów i marzeń. I przez to też lęk, czy dam radę, ogarnę (mistrzynią ogarniania nie jestem). A jednocześnie czuję mrówki w dłoniach, bo mam chęć już coś robić 😉
Na razie czeka mnie dużo sprzątania i większość przeprowadzki, bo przewozimy rzeczy sami i robimy to etapami.
Pierwsza nocka minęła nam spokojnie, oprócz imprezy, w której uczestniczyło troje nieletnich, niekompletnie ubranych, śpiewających na całe gardło, że „stało im się bliskie jezioro Zuryskie”.
Nikt nie pamięta snów, tylko mi śniły się pierdoły (a co to są pierdoły, mamo? Takie coś, że nie potrafię ci powiedzieć, co mi się śniło, dziecko 😁).
A dzień już jak co dzień. I super zabawa była – mam przyjemność znać królów miast Groza, Szampon i Kaloryfer oraz Nymlum, Mymlum, Stolica. I kosmiczna awantura też już była. I nasza Fabia robiła swoje porządki (znacie wierszyk o Fabianie? „Mój kuzyn, Kowalski Fabian, ciągle wszystko przerabia”). Tym razem skupiła się na ekspresie do kawy, dlatego nie wiem, jaka była zawartość kawy w kawie, którą spiłam po jej wyczynach. Duża!!!
Dobry dzień 😊 I nawet deszcz pada!!!

Pierwszy wątek – balkon

W chwili, gdy go publikowałam, zadzwonił telefon (tak że posta oczywiście skasowałam i to jest druga wersja :D). Nieznany numer. Nie miałam chęci go odbierać (zwłaszcza że byłam zła, bo skasowałam posta), ale pomyślałam, że lepiej to zrobić, a najwyżej szybko spławić tę osobę (sorry pracownicy firm obdzwaniających ludzi, zazwyczaj nie wysłuchuję Waszych ofert). Z takim nastawieniem nacisnęłam zielony guzik.

Otóż to nie był pracownik call center. Był to sąsiad. Sąsiad z mieszkania, w którym przebywam raz na pięć lat. Z pretensjami o zniszczony balkon, bo coś mu od nas rzekomo nakapało. Usłyszałam kwoty, jakie wydał na remont. Jak dla mnie spore. Zwłaszcza że aktualnie jesteśmy regularnie spłukani 😀 Zero faktów, na podstawie których mogłabym coś ustalić, coś sobie przypomnieć. Serio, jeśli coś komuś zepsułam, to jasne, że chcę naprawić. Ale muszę wiedzieć, że to ja. Rozmowa ze wstawkami typu: czy pani jeszcze tu jest myślami, czy już gdzie indziej? Straszenie strażą miejską, informacją o nagrywaniu rozmowy pod jej koniec oraz informacją zwrotną, że jestem nieprzyjemna xD. Trwało to 15 minut i totalnie mnie przeorało.

W tym stanie podziwiałam cudowny łuk tęczy – znak miłosierdzia i zachowanego przymierza.

Popołudniu dostałam jeszcze prośbę o kontakt z prawnikiem sąsiada. Dwa smsy i dwa telefony, których już nie odebrałam.

Drugi wątek – znamię

Cały czas mega rozwalona pojechałam do starego domu trochę posprzątać i przywieźć parę rzeczy. Wróciłam dość późno. Dzieci były gotowe do spania, a najmniejsza Mi (tzw. Fabia) przytuliła się do karmienia. Na jej policzku zobaczyłam jasnobrązową plamkę, która nie chciała zejść. Stwierdziłam, że pewnie się czymś umazała i Marek nie mógł tego zmyć. W naszej rodzinie body painterów to nic specjalnie dziwnego.

Poranek drugi, łąka za oknem, cudne słońce, Mi przy piersi… a na jej policzku znamię. Już nie plamka. Ciemniejsze niż wczoraj, większe, o nieregularnym kształcie. Na moje oko – niedobre. Podobne kilka lat temu wycinałam. Ściął mnie wewnętrzny mróz. Pomyślałam, że tracę dziecko, moją słodką Mi (to nie jest prawda, że jedno dziecko, to jedno oko!!! – jak usłyszałam od osoby zachęcającej mnie do większej dzietności, gdy mieliśmy tylko Jerza. KAŻDE dziecko to JEDNO i JEDYNE oko!!!!!! idąc tym porównaniem). A tu jeszcze ta cholerna pandemia! Zadzwoniłam do naszego dermatologa – zaproponował konsultację ze zdjęcia. Tylko ostrego.

No więc tak. Zrobienie ostrego zdjęcia zmiany skórnej bez specjalnego sprzętu do fotografowania z bardzo małych odległości nie jest możliwe. Wysłaliśmy zdjęcie nieostre. Lekarz na jego podstawie trochę mnie uspokoił, dał zalecenia i następnego dnia znów kazał cyknąć fotę. Ostrą oczywiście. Znamię zmieniało się z godziny na godzinę, ciemniało, rosło, ale wciąż wydawało mi się płaskie. Spokoju wystarczyło mi do wieczora, gdy znów złapał mnie paraliżujący lęk. (W tle czaiło się też widmo balkonu, ale to już miałam bardziej w nosie). Poprosiłam o modlitwę przyjaciół z naszej wspólnoty (jesteśmy w Domowym Kościele).

Nagłe zamknięcie wątków

Tak, to nastąpiło. Ale zanim, muszę jeszcze wspomnieć o kilku rozmowach i wspaniałych ludziach.

Z A. i P., znajomymi prawnikami rozmawiałam wieczorem po akcji z sąsiadem. Spokojnie i rzeczowo wytłumaczyli mi, jak mam rozmawiać z ewentualnym prawnikiem – pozwoliło mi to zebrać myśli i przestać się tak bardzo przejmować. Zgodzili się też mnie reprezentować, gdyby do tego doszło w sprawie o balkon :). Bardzo mi pomogli.

Swoją historię ze znamieniem u dziecka opowiedziała mi A. Jej syn żyje i ma się dobrze, więc to też mnie pocieszyło. A wieczorem, gdy już wspólnota się modliła, zadzwoniła do mnie Aga. I od tej pory czułam już głęboki spokój. Spokój, który przewyższa wszelki umysł. Niezgłębiony i nieporuszony, choćby bliżej powierzchni fale emocji kołysały mnie tu i tam. I jeszcze smsa dostałam, że na pewno będzie dobrze.

Więc jak się te historie skończyły?

Znamię zniknęło. Kolejnego dnia zauważyliśmy, że blednie. Bladło i bladło, aż wieczorem w jego miejscu została tylko biała plamka. Być może, jak mówiła Aga, była to reakcja skóry na pierwsze wiosenne słońce. Doktor uspokoił mnie, mówiąc, że żadna poważna choroba nie manifestuje się w ten sposób. Stwierdził, że to musiał być strupek. Łatwo mu mówić, widział to tylko na słabych zdjęciach. Ja tam wiem, co to było. Zdjęcia też mam ;P

Balkon. Jak już sprawa z Mi się zakończyła, przeprowadziłam śledztwo, co się działo na balkonie przez ostatnie kilka lat. Przypomniałam sobie pewne gruntowne porządki i szorowanie balkonu. Sąsiada nie było wtedy w domu – podobno nie było go w mieszkaniu ponad rok. Przeprosiłam i zapytałam, jak to mogę naprawić. Sąsiad odpisał, że sam to zrobi, ale żebym na drugi raz bardziej uważała.

Koniec.

Życie opowiadam

Jak wytłumaczyć takie nagromadzenie wydarzeń w jednym czasie? Ja interpretuję je na płaszczyźnie duchowej. Moja ciocia, fanka wróża Macieja – magicznej. Można też wyjaśniać moją wrażliwość emocjonalną psychologią, tym że byłam w nowym miejscu i bardziej przeżywałam wszystko, co się dzieje, i wyczulona byłam na szczęście i nieszczęście. A może to po prostu przypadek, że to wszystko skumulowało się i zbiegło akurat w tym czasie, i nie ma żadnego znaczenia, jak jedno stoi obok drugiego.

Jak napisałam, ja swoją interpretację mam. I została mi po tym wszystkim wielka wdzięczność dla tych, którzy się z mocą modlili! Dla tych, co ze mną gadali. I dla sąsiada też – bo ostatecznie się dogadaliśmy, w co po naszej pierwszej rozmowie zwątpiłam. A także wdzięczna jestem, że wziął naprawę na siebie – nie było to sprawiedliwe, nie musiał tego robić, bo gotowa byłam naprawić czy zapłacić, a on wybrał tak. Spoko z jego strony.

Podsumowując – muszę przyznać, że trochę się boję być szczęśliwa. Tak jak czasem boję się życia, a czasem śmierci. I najważniejsze chyba, żeby po prostu żyć. Umieć cieszyć się, gdy jest dobrze, i przeżyć też to, co trudne.

A Ty boisz się szczęścia?

6 Replies to “Kto się boi szczęścia?”

  1. Każdy dzień staram się traktować jako ten szczególny, wprowadzający ogień szczęścia w moje życie, nie zawsze są wesołe, czasem melancholijne, niekiedy wręcz smutne, ale to i tak nie zwalnia z poczucia szczęścia, że ma się okazję przeżywać, czuć, doświadczać.

    1. Tak, samo to, że jesteśmy, to jest powód do szczęścia i wyzwanie 😉

  2. Szczęścia nie należy się obawiać. Życie natomiast jest zmienne i o tym należy pamiętać

    1. Zgadzam się jak najbardziej, zwłaszcza w teorii 😉 a jak przychodzi do praktyki, okazuje się, że różnie bywa 😉

  3. Chyba czasem tak bywa, u mnie króluje czarnowidztwo

    1. To też niełatwo nie dać się czarnym myślom. A one jednak potrafią zabrać sporo radości 😉 więc może warto trochę się nimi zaopiekować 🙂

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.