Są takie dni, kiedy każdy kto może, zaszywa się w swoim kącie. To najbezpieczniejsza opcja – inaczej iskrzy. Są takie dni, że chciałoby się zatrzymać świat i z niego wysiąść (niby to właśnie teraz się stało – ale nie do końca o ten efekt chodziło). Jak ktoś jest w pracy, to stara się jakoś przetrwać. A jak to wygląda w domu? Dajmy na to z trójką. A, i jeszcze zdalna praca.
Z trójką dzieci, które mają zwyczaj zwracać się do mamy jednocześnie; z których część potrzebuje wsparcia w bardzo podstawowych czynnościach, a jedna trzecia przeżywa nieustający kryzys pięciolatka, bo od prawie dwóch lat trudno jej się pogodzić z tym, że nie jest już najmłodsza… Cóż, w porównaniu do „siedzenia w domu” wyjście do pracy, ba! nawet do dentysty – staje się relaksem (jeśli się nie zgadzacie, jak to wszystko się skończy, możemy się na 3 godziny zamienić :D).
W domowym zaciszu
Takie dni zdarzają się od czasu do czasu… A potem pójdziesz na spacer, spotkasz się z koleżankami, zakupy zrobisz albo coś, pójdziesz do lasu albo do kosmetyczki, zregenerujesz się trochę. Wracasz do domu stęskniona do swoich aniołków, gotowa znów napełniać ich kubeczki hektolitrami miłości.
Tylko że teraz jest jakby trochę gorzej.
Teraz możesz pójść do drugiego pokoju, licząc, że Twa druga połowa ogarnie całe towarzystwo. Możesz zignorować taran pod drzwiami i rozdzierający serce głos: MAAAMAAAA! Możesz zwinąć się w kulkę i schować pod koc. I nie wychodzić, bo jutro przecież nie będzie inaczej.
No dobrze, tak naprawdę nie wiemy, jak będzie jutro. Może dzieciaki czymś pozytywnym Cię zaskoczą. Może sama będziesz w lepszej kondycji i zobaczysz wszystko w jaśniejszych barwach. Może, może. Ale dziś jest tak jak jest. I poczucie zamknięcia w niczym nie pomaga.
To naprawdę trudny czas.
Klub wystarczająco dobrych mam
A jednak myślę sobie, że w tym wszystkim jest jakaś nadzieja. Jak by to banalnie nie zabrzmiało – nadzieja na to, że jesteś wystarczająco dobrą mamą, a dla swojego dziecka najlepszą możliwą.
Ile kobiet, tyle doświadczeń, jeśli chodzi o bycie mamą. Dla mnie macierzyństwo było i jest wyzwaniem. Pamiętam, jak zajrzałam w kartę przy wypisie ze szpitala z pierwszym dzieckiem. Taką wewnętrzną kartę, co pielęgniarki sobie zostawiają w dokumentacji. Tam była ocena mamy – wiedzy i umiejętności, jak pielęgnować noworodka. Dostateczna. Dla kogoś, kto potrzebował potwierdzenia swoich kompetencji, kto bardzo się starał robić wszystko jak najlepiej, kto potrzebował wsparcia i czyjejś wiary, że przecież da radę… kurczę. Dużo było trudnych rzeczy.
I chociaż bardzo dużo się zmieniło, na każdym etapie pojawiają się nowe wyzwania. Nadal jest mi trudno towarzyszyć dzieciom w ich trudnych emocjach. Dalej są obszary, w których mam poczucie swojej małej kompetencji.
Tak właściwie, jak patrzę na to z perspektywy, wydaje mi się, że są takie okresy, kiedy czuję się bardziej ok z tym, jaką jestem mamą. A potem znów przychodzi czas, że widzę w moich dzieciach więcej odbicia siebie, jaką nie chcę być. I widzę, że coś jest do zmiany. A czasem to są znowu te same rzeczy.
Pamiętam, jak 6 lat temu, kiedy byłam jeszcze mamą jednego dziecka, znajome robiły wyzwanie „miesiąc bez krzyczenia na dziecko”. Byłam wtedy mega wyluzowana i stwierdziłam, że absolutnie tego nie potrzebuję. Kilka miesięcy później zaszłam w ciążę i pojawiły się irytujące objawy tego, jak: brak cierpliwości do starszego dziecka, mniej przestrzeni na jego złość, irytacja na dźwięk płaczu (wręcz fizyczna reakcja). No i nie byłam już taka wyluzowana, jeśli chodzi o krzyk.
Myślę sobie, że przebywanie razem na małej przestrzeni jest trudne. Do tego dochodzą wymagania z zewnątrz – zdalne nauczanie, zdalna praca. Plus stres związany z niepewnością – ile to jeszcze potrwa, co jeszcze nasz rząd wymyśli, jak wszyscy wyjdziemy z tego kryzysu. A może jeszcze dochodzi do tego lęk o najbliższych – albo o siebie?
Trudne jest to wszystko. Więc może bycie wystarczająco dobrą będzie w sam raz?
Osobno dla lepszego razem
Może czasem potrzebna jest taka przestrzeń: ja z kawą albo telefonem!!!, dzieciaki każde w swoim kącie, to z klockami, to z kredkami, to wodę przelewa. Trudno, wytrzemy to później. Może jak mamy siebie tak dość, że ciężko powiedzieć słowo milszym tonem, to lepiej się przez dłuższą lub krótszą chwilę nie odzywać. Skupić się na sobie tak, jak to możliwe. Napełnić najpierw swój kubek. Nałożyć maskę z tlenem najpierw sobie.
Czasem mam wrażenie, że nie tylko ja potrzebuję odpocząć od dzieci, ale i one ode mnie (poza najmłodszą, hehe). Każdy potrzebuje własnej przestrzeni. Można ładować akumulatory razem, można osobno. Kiedy razem jest trudno, może przyszedł właśnie czas na to drugie.
A potem fajnie jest wrócić do siebie nawzajem. Pogadać na spokojnie, co się stało. Przeprosić. Poszukać, jak można by na przyszłość zrobić to inaczej. Zrobić razem coś fajnego – pobawić się, poczytać, powygłupiać. Zjeść coś dobrego.
Optymistyczne jest to, że jutro jednak będzie nowy dzień. Może coś się w nim dobrego wydarzy.
Twoje wewnętrzne dziecko
A jeśli nie, jeśli naprawdę jest ciężko – dużo psychoterapeutów pracuje teraz online. Poszukaj wsparcia, to nie obciach.
Doświadczyłam tego, że w kontakcie z dziećmi wychodzą wszelkie nasze braki miłości – tej miłości, której sami nie dostaliśmy tyle, ile trzeba. Że mówimy do dzieci językiem, który sami słyszeliśmy. Że jak mamy dobry czas, to łatwo się kontrolować, ale w kryzysie, gdy sami jesteśmy kłębkiem nerwów, budzą się demony.
Pomyśl o swoim wewnętrznym dziecku, tym, które żyje w twojej pamięci nie tylko tej intelektualnej, ale i w ciele. Ten głos, którego najbardziej w sobie nie lubisz, to pewnie głos, który to dziecko słyszało. Raz albo więcej razy, na tyle głośno, że gdzieś w nim to zostało. Jeśli masz wyrzuty sumienia, że w ten sposób mówisz do osób, które kochasz, że twoja złość je krzywdzi etc… To zupełnie nie o to chodzi – nie chcę ich generować. Zamiast obwiniania siebie, zacznij od dobroci dla siebie. Dla swojej małej dziewczynki, która też doświadczyła kiedyś cierpienia. Na którą też ktoś kiedyś nakrzyczał. Może najpierw do niej zwróć się z łagodnością: widzę, jak jest ci ciężko…
To trudne, kiedy będąc dorośli, znajdujemy w sobie te zaniedbane dzieci, które nie potrafią po prostu dać więcej. Ale czasem tak się zdarza (zwłaszcza w ekstremalnych warunkach) – i najlepsze, co możemy zrobić, to po prostu o nie zadbać. Najpierw o nie. A nasi najbliżsi tylko na tym skorzystają.
Podsumowując: Mamo, czasem potrzebujesz wysiąść! Wysiadaj, spotkaj się ze sobą, przytul się sama do siebie (dorosła Ty i Twoje małe dziecko). Jak wreszcie zdecydujesz się wrócić, jest szansa, że będzie lepiej!
***
A jak Wy dajecie radę z dziećmi swoimi wewnętrznymi i realnymi w tej izolacji?
***
Fot. Marta Pawlak – jeszcze sprzed jednego dziecka 😀
„Doświadczyłam tego, że w kontakcie z dziećmi wychodzą wszelkie nasze braki miłości – tej miłości, której sami nie dostaliśmy tyle, ile trzeba.” – tak to jest, gdy rodzice byli wystarczająco dobrzy. A perfekcyjnych nie ma. I wyluzować też czasem trzeba… Takie życie.
Wszyscy jesteśmy ludźmi. Dlatego ja wybaczyłam moim rodzicom to, co było trudne, i mam nadzieję, że moje dzieci też kiedyś wybaczą mi. A póki co zapraszamy jeszcze do tego wszystkiego Pana Boga z Jego miłością i przebaczeniem – codziennie. I ufamy, że póki jesteśmy sobie nawzajem dani, możemy naprawiać to, co przez nasze braki psujemy. Dzięki za komentarz!
Klub skradł moje serce to tak jak ja nam dokladnie
Myślę że taka postawa jest o wiele korzystniejsza i dla zdrowa psychicznego mamy, i atmosfery w domu 😉
Podziwiam wszystkie kobiety, które zajmują się domem, dziećmi, a dodatkowo pracują zdalnie w domu. Jest to ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny. Brawo dla nich.
Podpisuję się pod tym obiema rękami. To ogromny wysiłek, dlatego tym bardziej warto odpuszczać sobie, co tylko można, i być dobra sama dla siebie 😉
Ja sobie dopiero niedawno uświadomiłam, jaka byłam „paskudna” dla moich rodziców i mam nadzieję, że oni mi to wybaczą:) Kryzys nastolatka!
😀 na pewno wybaczą, rodzice zazwyczaj wybaczają (dzieci zresztą też) 😉 ja dopiero po urodzeniu moich dzieci zrozumiałam, co to znaczy być rodzicem, i inaczej spojrzałam na różne sprawy, także na siebie jako dziecko 😉 zwłaszcza że jedno z moich dzieci jest bardzo podobne do mnie pod względem charakteru i robi dokładnie te same wkurzające rzeczy co kiedyś ja 😀
O mamuś… Najgorzej jak nie można nawet spokojnie wziąć kąpieli, bo krzyczysz wrzask „mamaaaaaa”, łkanie. A w środku czujesz jakieś dziwne „wyrzuty sumienia”..ach.
Prysznic to standardowy moment, kiedy dzieci zaczynają płakać 😂 ale tam wyrzutów sumienia nie mam, naprawdę muszą mieć takie wyczucie chwili?
Od wielu lat krążył mi po głowie pomysł zdalnej pracy, ale zdecydowałam się na taki wariant dopiero, kiedy dzieci stały się wczesnymi nastolatkami, wcześniej chyba bym wszystkiego nie ogarnęła, wiedząc, że to stała opcja.
Tak to właśnie widzę, że są w życiu różne etapy, i tego się po prostu nie da przeskoczyć… Małe dzieci wymagają więcej czasu i uwagi, im bardziej samodzielne, tym robi się więcej miejsca na moje sprawy. Oczywiście każda mama ma na to swój sposób, czasem bardzo szybko wraca do pracy. Ale ja mam podobnie jak Ty. Tzn ciągle ten pierwszy etap 😂
Na szczęście od urodzenia córki mąż mnie tak wspiera, że mnie właściwie może nie być a oni świetnie sobie radzą, więc kąpiele to dla mnie sprawa bezproblemowa, tak jak chiwla samotności 🙂
Super, tak powinno być 😊 ja od czasu do czasu jestem wieczorem sama z dziećmi, więc zdarza mi się jeszcze nasłuch pod prysznicem 😉