Mama bez etykietki

Czy jest wśród nas mama, której nigdy nikt nie próbował doczepić jakiejś etykietki? Albo której wyborów nikt nigdy nie komentował – niepytany? Cóż, jeśli istniejesz, taka Mamo, to ja Cię nie znam… Widzę za to dużo historii, które stoją za etykietkami.

Są to historie mam, które cieszą się macierzyństwem (z całym wachlarzem trudności i radości). Kobiet, które mają pomysł na swoje życie i nie wahają się go realizować. Mamy blogerki to specyficzna grupa kobiet z pasją. Poczytajcie, jakie etykietki dostawały, a jak to właściwie u nich jest.

Mama ze skończoną karierą

Kasia Wierzbicka jest mamą trójki urwisów, o których od czasu do czasu pisze na swoim blogu Madka roku. Oprócz tego jest nauczycielką przedszkolną i autorką bajki O królewiczu, który się odważył. Jakie etykietki próbowano jej doczepić? – Kiedy zaszłam w ciążę z trzecim dzieckiem, słyszałam bardzo dużo uwag typu: to jak patologia, za dużo, wiadomo, że trójka dzieci oznacza koniec kariery zawodowej, teraz nie pozostaje nic innego, jak siedzieć z nimi w domu. To było przykre i stresujące – wspomina Kasia. Dodaje jednak, że przetrwanie z trójką dzieci tak ją pochłania, że nie zwraca uwagi na to, co ktoś inny myśli o niej i jej dzieciach: – Nie mam na to czasu ani siły – mówi. – Natomiast zdarza mi się wpadać w pułapkę porównywania się z innymi – przyznaje Madka roku. – Gdy patrzę na to, jak ktoś inny sobie świetnie radzi z dziećmi, ma dla nich dużo czasu, że go nie męczą i nie denerwują, a przynajmniej tak mówi… Myślę sobie wtedy, jaka ze mnie wredna matka. Albo: muszę dużo pracować przy komputerze, więc się trochę sama szufladkuję, że jestem typem matki ciągle przy komórce i przy ekranie. W każdym razie nieraz wpadam w pułapkę poczucia winy. Wtedy staram się sobie mówić, że robię co mogę, jestem najlepszą matką, jaką umiem być.

Rzeczywiście jest tak, że często my mamy same się szufladkujemy albo panicznie boimy się wpaść do jakiejś szufladki. A jak to jest na co dzień? Kasia przyznaje, że trójka dzieci to spore wyzwanie. – Ciężko jest zapewnić każdemu dziecku wystarczającą ilość uwagi, zawsze się wydaje, że któreś jest troszkę na uboczu – mówi. – Albo bawię się z mniejszymi, albo ze starszymi. Mam wrażenie, że mogę ogarniać dwójkę naraz, a to trzecie jest zawsze wtedy krążące w okolicy, szukające uwagi. Na szczęście ostatnio zaczęli się bawić bardziej ze sobą, przyjmuję to z wielką radością.

Bycie mamą pochłania mnóstwo energii i czas, który można by przeznaczyć np. na rozwój zawodowy. Czy dla debiutującej pisarki opieka nad dziećmi nie jest kulą u nogi? Perspektywa autorki Królewicza jest całkiem inna: Moje dzieci sprawiły, że jestem tym, kim jestem – mówi z przekonaniem Kasia. – Bez nich nigdy pewnie nie zaczęłabym pisać. Tak naprawdę zaczęło się od opowiadania im bajek, a potem ich zapisywania. Nie da się ukryć, że moje dzieci są dla mnie źródłem inspiracji. Tak samo z pracą zawodową, którą teraz wykonuję – dodaje blogerka i opowiada, że studiowała bibliotekoznawstwo. To dzięki swoim dzieciom zmieniła zawód i zaczęła pracować w przedszkolu. – Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłam dzieci, dopóki nie urodziłam swoich – śmieje się. I całkiem serio dodaje: – Macierzyństwo bardzo mnie zmieniło i przewróciło do góry nogami moje życie. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak bym pisała czy w ogóle żyła bez dzieci. To nie byłabym ja, tylko jakaś zupełnie inna Kasia.

Jak myślicie, są przesłanki, by twierdzić, że przy trzecim dziecku trzeba pożegnać karierę zawodową? Kasia właśnie kończy pisać swoją drugą książkę, jak mówi z przymrużeniem oka – dzieło życia. I wiecie co? Moim zdaniem jej kariera to dopiero się zaczyna!

Mama jedynaka

Mamy jedynaka to ta kategoria mam (jeśli można tu kategoryzować), która jest wspaniałym celem różnych (mało) błyskotliwych komentarzy. Te komentarze aż cisną się na usta, gdy się taką mamę widzi. Wie o tym bardzo dobrze Ania Dziwisz-Majchrzak, pasjonatka pedagogiki Montessori, autorka bloga Nudzimisie i współzałożycielka Fundacji Odszkolnieni. – O to pyta każdy, ale to dosłownie każdy – mówi Ania i przytacza typowe wypowiedzi: – Kiedy następne? To nie może być tylko jedno dziecko, przecież to źle. To nie może być taki samotnik, jedynak, musi być koniecznie drugie. Najlepiej córeczka, to będzie parka, jakby to można było wybrać – śmieje się Ania. – Zabrać się do roboty! Nie można być matką jedynaka, trzeba w ilość iść!

Ania niezbyt się przejmuje komentarzami życzliwych cioć dobra rada z rodziny i spoza niej. W swoim pojedynczym macierzyństwie czuje się spełniona: – Niektórzy czują się powołani do macierzyństwa, ja nie bardzo – przyznaje. – Ja się ogromnie cieszę, że moje dziecko robi się coraz bardziej samodzielne. Moim spełnieniem jest praca, chodzenie w góry, wycieczki, poznawanie świata. Gdybyśmy mieli kolejne małe, to ten mój rozwój by się zatrzymał. Nie wszędzie z takim maluchem można się wybrać.

Przyznam, że ja mam całkiem inną perspektywę – jak może wiecie, zwykłam zabierać całkiem małe dzieci na Kaukaz, w Tatry i do Italii. Zawsze też mam w sobie ciekawość, co kolejne dziecko wniesie do rodziny. Dlatego musiałam podrążyć ten temat. I okazało się, że Ania ma kompletnie inaczej: – Nowy człowiek więcej by chyba wniósł do życia tego drugiego dziecka, chociaż też nie do końca, bo różnie bywa w relacjach. Ja np. nie mam bardzo zażyłej relacji z moją siostrą, więc tego do końca nie czuję.

Nie jest jednak tak, że dla Ani macierzyństwo nie wniosło czegoś pozytywnego – zmotywowało ją np. do zmiany pracy. Przed ciążą pracowała jako ratowniczka w pogotowiu. W ciąży pracować nie mogła. Był to czas na zmiany w życiu zawodowym, dzięki którym dziś robi to, co lubi, łącząc pasję z pracą. – Na pewno jakieś plusy macierzyństwa by się znalazły – podsumowuje Ania – ale nie są one u mnie na tyle duże, by zdecydować się na kolejne dziecko.

A ja dodam, że o ile Ani, która się nie nudzi, łatwo z humorem znosić męczące komentarze, o tyle są mamy, które bardzo by chciały mieć więcej dzieci – ale nie mogą. Wiele kobiet, które znam, przeszło przez koszmar poronienia, bywa, że wielokrotnie. Pomyśl o tym, dawco niechcianych komentarzy, zanim następnym razem zapytasz, kiedy następne.

Dziecko rodzi dzieci

Historia Ani Kruczkowskiej, mamy trójki dorosłych dzieci (Matki Polki wypisz wymaluj jak rzeźba na rynku w Radlinie), autorki bloga Kobiece rozmówki przy herbacie (i na rowerze), pasjonatce dwóch kółek i ziół, jest trochę przewrotna. To znaczy Ania tak właściwie mamą małolatą nie jest. Urodziła pierwsze dziecko w wieku dwudziestu trzech lat, a było to niemal trzydzieści lat temu. W tamtych czasach taki wiek na urodzenie pierwszego dziecka określano jako – stara. Przewrotność tej historii przejawia się i w tym, że z dzisiejszej perspektywy powiedzielibyśmy – młoda, choć może nie małolata.

No ale skąd się wzięło to dziecko, które urodziło dziecko? – Gdy leżałam na porodówce, zauważyłam, że ilekroć ktoś przechodził obok mojego pokoju, a byłam sama z córeczką, zaglądał z ciekawością do środka – zaczyna opowieść. – Nie rozumiałam dlaczego. Sprawa wyjaśniła się dopiero, gdy wróciłam do domu. Przez szpital poszła fama, że na porodówce jakaś małolata urodziła. A tego dnia ja byłam jedyną rodzącą. I nie, nie byłam małolatą! Byłam starsza niż większość pierwiastek w tym szpitalu. Miałam jednak (i nadal mam) dziecięcą budowę ciała i dziewczęcą urodę. To sprawia, że ludzie mają problem z oszacowaniem mojego wieku. Jeszcze przez wiele lat brano mnie albo za siostrę moich dzieci, albo za bardzo młodą mamę.

Tak więc etykietka mamy małolaty do Ani przylgnęła, ale raczej była to miła szufladka. – Przyjemnie jest wiedzieć, że się młodo wygląda – uśmiecha się. – A jeśli ktoś podchodził do mnie wrogo, to szybko osadzałam go w miejscu lub ignorowałam.

W jej przypadku była to etykietka nieszkodliwa, a wręcz współgrała z jej wewnętrznym odczuciem siebie, bo, jak mówi, zawsze czuła się niesamowicie młodo – być może także dzięki temu, że jako nauczycielka dużo czasu spędzała z dziećmi. Nieraz zdarzały jej się zabawne sytuacje. – Niejednokrotnie mylono mnie z moimi uczennicami. Potem, gdy zaczęłam z nastoletnimi córkami jeździć na maratony rowerowe, nazwano nas siostrami. Jedną z najzabawniejszych przygód przeżyłyśmy z moją najmłodszą córką w czasie dwudniowej wyprawy do Darłówka. Właścicielka pensjonatu, w którym znalazłyśmy nocleg, zamierzała wezwać policję! Sądziła, że jesteśmy uciekinierkami z domu – opowiada Ania. – Takich przygód miałyśmy sporo, bo kilka lat z rzędu spędzałyśmy wakacje we dwie z rowerami i namiotem, przemierzając Polskę i Niemcy.

Zastanawiam się, czy etykietka mamy małolaty pomagała czy przeszkadzała Ani budować relację z dziećmi. Autorka Kobiecych rozmówek przy herbacie odpowiada, że stworzyła z dziećmi niezwykle mocną więź: – Z córkami byłyśmy dla siebie nie tylko jak siostry. Stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami – stwierdza. I dodaje: – Dziś moje dzieci są dorosłe, wyprowadziły się z domu, założyły swoje rodziny, zostałam nawet dwukrotnie babcią. Nadal jednak tworzymy bardzo zgraną paczkę. Wspólnie pracujemy nad blogiem: posty piszę ja i Najstarsza, za stronę graficzną odpowiada Najmłodsza, a do syna należy opieka nad prawidłowym funkcjonowaniem. A czy z perspektywy trzydziestu lat macierzyństwa coś bym w nim zmieniła? Tak. Wcześniej odważyłabym się samodzielnie wyjeżdżać z dziećmi pod namioty, nie czekałabym z każdą decyzją na aprobatę męża. Choć jest świetnym facetem, to w pewnym momencie przestał nadążać za naszymi szalonymi pomysłami. Potrzeba wygody zabiła w nim chęć przeżywania przygód, która napędza mnie i nasze dzieci.

Mama (nie)czekająca na syna

Magda Guziak-Nowak jest dziennikarką „Przewodnika Katolickiego”, członkinią zarządu Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka i autorką uśpionego obecnie bloga Cogitka – Królowa matka i jej księżniczki (z niecierpliwością czekam na przebudzenie). Jest mamą czterech dziewczynek. Wyborny temat do komentarzy, nie sądzicie?

Ale zacznijmy od początku. – W pierwszej ciąży nikt nie pytał o płeć, tylko „byle było zdrowe” – opowiada Magda. – W drugiej ciąży zaczęły się komentarze: to będziecie mieć chłopca i już będzie parka. To były teksty osób nieproszonych o jakikolwiek komentarz. A w przypadku trzeciej i czwartej ciąży to już czasami była ostra jazda bez trzymanki. Np. pani w sklepie, którą znałam tylko z widzenia, pyta mnie: chłopczyk czy dziewczynka? Dziewczynka. A pani: ojej, jaka szkoda. Niech się pani nie martwi. Albo spotkanie z dawną znajomą. Kiedy usłyszała, że będzie córka, ujęła to tak: pierdolisz! Na pół ulicy.

Takie sytuacje nie są zbyt przyjemne, zwłaszcza jeśli sami rodzice starają się nie mieć specjalnych oczekiwań i cieszyć się każdym dzieckiem. – Ktoś mi mówi, że jakbyśmy mieli chłopca, to by było fajnie, bo to by było takie ciekawe doświadczenie – mówi dziennikarka. – Dla mnie to dziwne, że ja sobie nic nie wkładam do głowy, żeby się nie nakręcać, a ktoś inny wchodzi z butami w moje życie. Postanowiłam sobie, że jak ktoś obcy zada mi bezczelnie pytanie typu: a planujecie więcej dzieci, to ja go zapytam: a kiedy pan ostatnio uprawiał seks? Jeśli ktoś z przyjaciół czy rodziny życzliwie zapyta, zawsze chętnie odpowiem, bo to nie jest dla mnie temat tabu. Jeśli takie pytanie pada w sklepie, to uważam, że jest to sprawa na tyle intymna, że postronne osoby nie powinny się w to wtrącać – stwierdza.

Magda zwraca uwagę na ważny problem związany z etykietkowaniem. – Najbardziej mnie w tym boli brak uważności na drugiego człowieka i na matkę w ciąży – mówi. – Ona może tę ciążę bardzo trudno przechodzić, może mieć trudności z przyjęciem tego dziecka jako kogoś pięknego w jej życiu. Może się np. nie cieszy, bo ta ciąża ją zaskoczyła. Przecież nie każda kobieta na wiadomość o dwóch kreskach czuje radość. O ile dla mnie macierzyństwo zawsze było powodem do wielkiej radości i szczęścia, o tyle wiem, że może być inaczej – zauważa dziennikarka i dodaje, że niezbyt przyjemny, niekulturalny i zwyczajnie wścibski komentarz osoby postronnej na pewno w takiej sytuacji nie pomaga.

Trudno się z tym nie zgodzić – bądźmy uważni na słowa! Czy tak trudno czasem powstrzymać się od komentarza?

Ale skoro już jesteśmy w tym zdominowanym przez kobiety domu (przynajmniej jeśli chodzi o przewagę liczebną) – to czy jest w nim coś specyficznego? – Kiedy tak mocno do mnie dotarło, że jestem matką czterech córek? Podczas prania, gdy miałam trzy pełne wsady do pralki w kolorze różowym – śmieje się Madzia. – A poważniej… Myślę, że każdy dom jest niezwykły, tak jak każdy z nas jest wyjątkowy, każde małżeństwo jest wyjątkowe. Nasz dom na swój sposób też jest wyjątkowy. Tak jak twój dom i dom każdej innej mamy, która stara się wychować swoje dzieci najlepiej jak potrafi – mówi mama czterech księżniczek. – Moim priorytetem rodzicielskim jest to, żeby wychować nasze córki na kobiety, które będą świadome swojego piękna i godności. Które będą o tym przekonane i nie będą potrzebowały szukać potwierdzenia swojej wyjątkowości, niepowtarzalności w środkach zastępczych, tylko po prostu wyniosą to z domu rodzinnego.

Magda ma świadomość, że nie jest to łatwe zadanie. Czasem dziecku zapadnie w pamięć nawet nieumyślnie wypowiedziane, ale raniące słowo. To może być nawet jedna sytuacja, którą się zapamięta i która kładzie się cieniem na poczuciu wartości. Dlatego zależy jej na tym, by stworzyć mocne relacje ze swoimi córkami. – Chciałabym mieć taki kobiecy krąg u nas w domu. Siła kobiet to coś ogromnego! Z wielką niecierpliwością, pozytywną, czekam na okres dojrzewania moich dziewcząt. Cieszę się i bardzo bym chciała być tą osobą, która wprowadzi je w świat kobiecości. Chciałabym zabierać je na zakupy, kupować im sukienki i buty na obcasie. A gdy już będą dorastać czy same zostaną matkami, chciałabym dać im przekonanie, że ich ciało i to dziecko, które noszą w sobie, jest święte. Żeby czuły się najbardziej wyjątkowe, zaopiekowane w tym czasie. Myślę, że fajnie to będzie – uśmiecha się. – Mamy też sposób, by powiedzieć im, że są wyjątkowe, gdy będą nastolatkami – mówi Magda i opowiada o filmie, w którym w jednej ze scen ojciec zabiera dorastającą córkę na kolację do najlepszej restauracji, daje jej pierścionek i mówi, jak jest wyjątkowa, piękna i najważniejsza na świecie. – Mam wizję, że mój mąż tak zrobi – rozmarza się Królowa matka. – Cztery razy.

Jak Wam się podobają historie mam blogerek?

Z jakimi jeszcze etykietkami się zetknęłyście?

5 Replies to “Mama bez etykietki”

  1. Znam blogi i Ani K. i Kasi.
    Swoją drogą etykietki mogą naprawdę źle wpłynąć na człowieka. Trzeba tylko umiejętnie je lekceważyć choć nie zawsze jest to łatwe.

    1. Myślę, że w normalnych warunkach ludzie sobie radzą z takimi etykietkami. Ale czasem dzieje się coś, że jest im trudniej, np. są w gorszej kondycji psychicznej. Problem jest w tym, że jesli osoba postronna wygłasza mało wspierające zdania, to tak naprawdę nie bardzo wie, do kogo mówi – w sensie co adresat wypowiedzi naprawdę przeżywa, czy jest mu łatwo czy nie. Dlatego moim zdaniem ważna jest uważność i umiejętność panowania nad swoimi słowami, interpretacjami, domysłami, które bardzo często skłaniają do udzielania beznadziejnych rad

  2. Obecne czasy pokazują, że to nie kariera jest najważniejsza, ale kochająca się rodzina.

    1. Też tak myślę, nie tylko teraz, kiedy siedzimy w domu 😉 chociaż poczucie spełnienia w sferze zawodowej też jest ważne!

  3. Kiedy pojawiły się moje dzieci, rok po roku, każdy był w szoku, że zawieszam na dłuższy czas świetną zawodową karierę, dla mnie nie było to żadnym poświęceniem i uwiązaniem, jak zdarzało mi się usłyszeć, czułam się zawodowo spełniona, pracą naukową, własną firmą, pionierskimi publikacjami. Ale właśnie te szpile wbijane w szczęście czasem przyćmiewały blask spełnienia w macierzyństwie.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.