Wiosna to bardzo dobry czas, żeby wybrać się do Armenii. Już za dwa miesiące żar lejący się z nieba wypali całą zieleń, zbocza gór przybiorą odcienie brązu i żółci. Teraz słońce nie jest jeszcze tak śmiałe. Wędrowcy cieszą się nim, gdy wyjrzy. To niepowtarzalna okazja, żeby zachwycić się zieloną Armenią.
Taki był nasz pierwszy wyjazd do Armenii, kwiecień – maj 2016, z małą Me i Jerzem. Z naszego planu wybrałam najważniejsze atrakcje, które absolutnie należy zobaczyć. Czyli są to raczej główne szlaki turystyczne, na których zapewne nie będziecie sami (o niektórych z tych bardziej odludnych, do których szczególnie warto było dotrzeć, napisałam już parę słów). Tak na oko na 10 dni.
Erywań – zapoznajmy się
Na początek warto spędzić chwilę w Erywaniu. Mały spacer po mieście, żeby poczuć klimat, wymienić pieniądze, trochę się rozejrzeć. Jakie punkty uznałabym za konieczne?
- Plac Republiki z Narodowym Muzeum Historii
- Plac Wolności z gmachem Opery
- Matenadaran
- Kaskadę i Park Zwycięstwa
Warto również odwiedzić pomnik ludobójstwa na wzgórzu Cicernakaberd, katedrę św. Grzegorza Oświeciciela, fabrykę koniaku Ararat.
Zależnie od celu przemieszczaliśmy się pieszo lub metrem. Nie ma też problemu ze znalezieniem taksówki, które na niewielkich odległościach w centrum były dość tanie.
Baza w stolicy
Po zapoznaniu się z miastem warto wyruszyć dalej. Do wielu ciekawych miejsc można dotrzeć w formie jednodniowej wycieczki. Można korzystać z marszrutek, ale nam szkoda było czasu na wyszukiwanie miejsc i czasów odjazdów. Poza tym mieliśmy własne ambitne plany. Najwygodniej było nam wynająć kierowcę. Robiliśmy to za pośrednictwem hostelu. Samochód na cały dzień to było ok. 10 000 dram. Znów niezbędne minimum:
- Klasztor Geghard – świątynia w Garni – klasztor Chor Wirap
- Eczmiadzyn – katedra w Zwartnoc
- Jezioro Sewan i klasztor Sewanawank (za tym pierwszym razem to był nasz punkt postojowy w trasie na północ. Postój trwał trzy dni i był nam bardzo potrzebny, bo byliśmy już trochę zmęczeni wyprawą. Nic szczególnego wtedy nie robiliśmy. Siedzieliśmy nad jeziorem, spacerowaliśmy, dzieci wrzucały do wody kamienie ;))
Baza w Goris
To jest tak, że niektórzy „załatwiają” prowincję Sjunik za pomocą jednodniowej wycieczki. Dla nas to by było zbyt męczące. Poza tym mieliśmy jeszcze kilka punktów do wyhaczenia po drodze. Chcieliśmy się też ruszyć z Erywania. Na tę część wyprawy wynajęliśmy samochód i to było świetne. Nasi kierowcy zazwyczaj mieli nas dość. Niby przed wyjazdem zgadzali się na nasze plany, ale chyba liczyli na to, że ich nie zrealizujemy albo będziemy robić to szybciej. W każdym razie to uczucie, że wreszcie jedziemy sami, tam gdzie chcemy, stoimy w jednym miejscu tak długo, jak chcemy – to było cudowne uczucie wolności. Warto było za to zapłacić 😀
- Po drodze do prowincji Sjunik – Klasztor Norawank
- Zorac Karer
- Klasztor Tatew, do którego pojechaliśmy kolejką i bardzo to polecamy, a zejść mieliśmy pieszo do parkingu w Halidzorze, podziwiając po drodze Czarci Most i mocząc stopy w gorących źródłach. Niestety było już późno i musieliśmy złapać stopa.
Ruszamy na północ
- Przez przełęcz Selim, gdzie warto się zatrzymać, by obejrzeć ruiny karawanseraju z XIV w. Ja niestety to przespałam. Następnie nad Sewan, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej w celach regeneracyjnych.
- Przez Dilidżan, do klasztoru Sanahin z noclegiem w Wanadzorze. W niewielkiej odległości od Sanahinu znajduje się klasztor Hachpat (oba na liście Unesco), my wybraliśmy ten pierwszy oraz mniej oczywisty, za to niezwykle emocjonujący Kobajr.
- Ostatni odcinek naszej podróży prowadził z Wanadzoru do Giumri w prowincji Szirak, gdzie odwiedziliśmy klasztor Marmaszen
- Punkt widokowy na miasto Ani po tureckiej stronie rzeki Achurian.
Stamtąd wróciliśmy do Erywania.
Do Sanahinu i Hachpatu też można zrobić wycieczkę z Erywania. My się na to nie zdecydowaliśmy z powodów jw. Nocleg w Wanadzorze wspominam bardzo dobrze, bo spaliśmy u pani Leny, która poczęstowała nas najpyszniejszym śniadaniem na świecie. Dotąd mi ślinka cieknie na wspomnienie tego obżarstwa – zwłaszcza moreli w syropie.
Myślę sobie jednak, że rozsądną opcją na tę końcówkę byłoby pozostanie w prowincji Lorri. Tam też jest jeszcze sporo do zobaczenia. Byliśmy już wtedy zmęczeni i moce przerobowe były nie te. Wiem jednak, dlaczego ruszyliśmy na prowincję Szirak – to był plan, żeby objechać Armenię niemal dookoła, zobaczyć zmieniające się krajobrazy, sprawdzić, co się nam najbardziej podoba. Zrobiliśmy to – ale pozostał duży niedosyt. Więc rzeczywiście było to przywitanie z Armenią. W każdym punkcie mapy pozostały nam jednak miejsca, które chcielibyśmy jeszcze zobaczyć. Można to rozplanować inaczej – dokładnie zwiedzać poszczególne części kraju, a niektórych nie zobaczyć wcale. Coś za coś – my na dzień dobry wybraliśmy tak.
Słówko o pogodzie
Podróżując po Armenii trzeba pamiętać, że możemy się zetknąć z dwoma rodzajami klimatu. Erywań i jego bliskie okolice to Kotlina Araracka. Tam już pod koniec kwietnia może być gorąco (choć to nic w porównaniu z sierpniowymi upałami;)). Dalej są góry, więc mamy klimat górski. W kwietniu jeszcze nie wszystkie trasy mogą być dostępne ze względu na leżący śnieg. Jednak nawet nie wychodząc na trekkingi w same góry, trzeba się liczyć z tym, że może być chłodno. Zdarzają się też deszcze. My w ciągu ponad 2 tygodni mieliśmy kilka deszczowych dni. Inne – poza Erywaniem właściwie w większości – były pochmurne, co widać na zdjęciach 😉 Nie da się jednak ukryć, że taka pogoda do zwiedzania jest idealna. Tylko mało fotogeniczna niestety 😉
A właśnie ze pogoda bardzo fotogeniczna, robi klimat!
Ha, zależy co kto lubi. To nie są folderowe zdjęcia. Z drugiej strony pocieszam się, że przynajmniej jak ktoś się zdecyduje zobaczyć to na własne oczy, to się nie rozczaruje 😉 Nie ma nic gorszego niż gonić pocztówkowe widoki… i nie móc ich znaleźć, bo za dużo filtrów na zdjęciu było 😀
Fajne zdjęcia, ciekawy wpis ale chyba nie wybiorę się tam na wyjazd. Nie nasz klimat
Ja myślę, że każdy tam może znaleźć coś dla siebie 😉 Może ten mój klimat wyszedł trochę jednostronnie 😉
Nigdy nie myślałam o wizycie w tym kraju, ale dlaczego nie. Tak inaczej niż u nas.
Tak, jest bardzo inaczej, choć jednocześnie nie czuliśmy się tam obco. Zwłaszcza że czasem, w jakimś zaskakującym momencie, można usłyszeć język polski 😉 Wielu Ormian miało coś do czynienia z naszym krajem i mam wrażenie, że wiedzą oni więcej o nas, niż my o nich 😉