Poronienie to sytuacja, w której nikt nie chce się znaleźć. To się po prostu dzieje. A jak już się stanie, rodzice najczęściej są w szoku i ciężko im ogarnąć przyziemne sprawy… Takie jak np. pochówek martwo urodzonego dziecka.
O wszelkich aspektach prawnych, tzn. do czego macie prawo, gdy nastąpi poronienie, krótko, zwięźle i na temat dowiecie się stąd. Jest tu jasno opisane, co i jak trzeba załatwić. Nie będę więc wchodzić we wszystkie szczegóły, a tylko nadmienię, że
Mamy prawo do
- informacji o przysługujących nam prawach – ten obowiązek spoczywa najczęściej na personelu medycznym;
- pochówku swego martwo urodzonego dziecka – w świetle przepisów kościelnych (a więc dla osób wierzących) jest to wręcz obowiązek;
- rejestracji dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego (także jeśli poronienie nastąpiło poza granicami naszego kraju);
- zasiłku pogrzebowego;
- urlopu macierzyńskiego (w zależności od stosunku pracy).
Prawa te przysługują rodzicom każdego martwo urodzonego dziecka, a więc nie ma znaczenia etap ciąży, w którym nastąpiło poronienie. Nie ma też znaczenia, czy miało ono miejsce w szpitalu czy w domu. Potrzebne dokumenty wystawia personel szpitala, położna lub lekarz, do których zgłosiła się kobieta po poronieniu.
Rzeczywistość: dezinformacja
Jestem takim typem, który lubi podejmować świadome decyzje. Nie lubię sytuacji, w których okazuje się, że czegoś już nie mogę zrobić, bo o czymś nie wiedziałam i już jest za późno, żeby coś odkręcić.
W przypadku poronienia taką decyzją do podjęcia jest: co z pochówkiem dziecka. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób przyjęcie szpitalnych procedur jest wystarczające. Dla mnie nie – jest dla mnie ważne, żeby jeśli to tylko fizycznie możliwe, okazać mojemu dziecku szacunek należny ciału ludzkiemu niezależnie od jego rozmiarów. Jednak z moich doświadczeń (a także z historii wielu innych kobiet, które było mi dane usłyszeć) wynika, że szpitale niechętnie informują o tym, że kobieta ma prawo do wydania ciała czy szczątków dziecka.
Raczej jest tak, że rodzic musi być świadomy swoich praw i je wyegzekwować. Jeśli je zna, raczej uzyska niezbędne do pochówku czy rejestracji dokumenty. Jeśli nie – to już się nie dowie.
Cytuję (zobacz źródło):
Problem zatem leży w tym, że zręcznie stworzono pozory, w których rodzice – mimo swoich uprawnień – nadal są skazywani w ogromnej mierze wyłącznie na dobrą wolę personelu medycznego w danym szpitalu. W wielu nadal ich prawa są nagminnie łamane poprzez:
– brak informacji, wybiórczą lub nieprawdziwą informację;
– informowanie w chwili szoku;
– wywieranie psychologicznej presji na kobiety będące pod wpływem strachu i uzależnienia od personelu przed lub w trakcie zabiegu;
– podsuwanie do podpisania decydujących oświadczeń tuż przed lub w trakcie zabiegu;
– szybkie wykorzystywanie oświadczeń z rezygnacjami z korzystania ze swoich praw, a podpisywanych pod presją lub wskutek przekłamań w informowaniu, jaka będzie ich waga praktyczna;
– całkowitą jednostronną kontrolę szpitala dotyczącą losów konkretnych elementów materiału poporonieniowego umożliwiającego wykonanie niezbędnych badań;
– nienależytą staranność personelu w unikaniu utraty szczątek przez kobietę w trakcie ronienia przez zabiegiem (np. w toalecie) lub świadome prowokowanie tego typu sytuacji oraz traktowanie ich przez szpital jako alibii zapewniającego całkowity brak konsekwencji;
– możliwość celowego manipulowania fizyczną utratą szczątek przy jednoczesnym braku obowiązku zapobiegania ich utracie od chwili przyjęcia pacjentki;
– kombinacje wymienionych nadużyć.
A jak to było u nas?
Poroniłam w domu. Jak prawidłowo zabezpieczyć szczątki dziecka po poronieniu możecie przeczytać tu. Początkowo totalnie nie miałam głowy do tego, by myśleć o pochówku i związanym z tym formalnościach. W ogóle myślałam, że nie pójdę wcale do szpitala, jednak po wizycie kontrolnej skierował mnie tam mój lekarz.
W szpitalu sympatyczny doktor dał mi do podpisania różne dokumenty. W tym oświadczenie, czy posiadam materiał poronny. Napisałam, że nie. Taki mój mechanizm obronny pt. a co wam do tego.
Okazało się, że z powodu tego podpisu na załatwienie spraw związanych z wypisaniem karty martwego urodzenia musieliśmy czekać, aż wróci z urlopu lekarz prowadzący ciążę. Bo inaczej „się nie dało”.
Dla mnie to niezrozumiałe, że papiery do podpisu – jak się okazuje, wiążące – podsuwa się kobiecie. Po pierwsze – jakby tylko ona była rodzicem tego dziecka. Po drugie – jakby to był pikuś, a nie sytuacja, po której ma prawo być nie do końca ogarnięta. Może wyglądałam i rozmawiałam normalnie, ale jednak moje reakcje do końca racjonalne nie były….
Po moim wyjściu ze szpitala to Marek powiedział, że zależy mu na pochówku. Dla niego to był sposób przeżywania żałoby, tak to rozumiem – zrobienie czegoś konkretnego dla naszego dziecka.
Wtedy właśnie wyszła sprawa z niefortunnym podpisem. Czekając na powrót mojego lekarza wysłaliśmy – dość późno – próbki do laboratorium. Gdy wrócił, mieliśmy wynik badania płci. Jestem bardzo wdzięczna mojemu Mężowi, że wziął na klatę załatwienie tej sprawy. Mnie rozmowa telefoniczna z moim lekarzem przerosła. No bo co miałam powiedzieć, jak mój lekarz, słysząc, w czym rzecz, skonsternowany mówi: ale przecież to było takie malutkie.
Tak, ale to moje dziecko i w świetle prawa mogę je pochować jak człowieka, powinnam była odpowiedzieć. Ale osłabiło mnie to i powiedziałam tylko, że już mąż się będzie kontaktował.
Ostatecznie papierologię załatwiliśmy (tzn. Marek).
Nie wiem, jak by to wyglądało, gdybym nie podpisała tego oświadczenia. Być może udzielono by mi informacji o moich prawach. Problem jest właśnie w tym: po co szpital ma informować, jak przedmiotu informacji już nie ma i są one niepotrzebne na ten moment. Koło się zamyka, bo jak się nie ma świadomości, że tak małe dziecko też można pożegnać w formie pochówku czy zarejestrować w USC, żeby mieć po nim jakiś ślad, to bardzo łatwo szczątki dziecka utracić.
Szanuję każdą decyzję rodziców – wiem, że niektórym odpuszeczenie tematu może się wydawać łatwiejsze, tak jak mi na początku. I ok, byleby ta decyzja naprawdę była świadoma.
W kancelarii parafialnej
Co do samego pochówku, mój Mąż pamiętał, że w sytuacji martwego urodzenia dziecka przez poronienie nie odprawia się Mszy żałobnej, ale jest to liturgia pocieszenia rodziców. Ksiądz ma biały ornat, a liturgia podkreśla nadzieję na zbawienie. Ksiądz, z którym Marek rozmawiał, nie kojarzył tego – ale szukał, znalazł i odprawił.
To też jest dla mnie trudne, że na każdym kroku spotyka się jakieś zdziwienie, brak wiedzy. Trudne jest dla mnie samo to, że mam poczucie, że robię coś kontrowersyjnego (bo przecież nie każdy widzi potrzebę pochówku dziecka utraconego, i to na wczesnym etapie ciąży). Z tym wiąże się u mnie bardzo dużo wstydu. A jeszcze ta konieczność tłumaczenia i wyjaśniania osobom, dla których to powinien być chleb powszedni – nie że narzekam (ksiądz ogólnie był bardzo życzliwy), ale nie jest to łatwe.
***
Na koniec chcę napisać, że jestem bardzo wdzięczna Markowi, że tak chciał pożegnać uroczyście nasze dziecko-kropelkę, Jasię, i że doprowadził to do skutku. To był dla mnie moment dziękczynienia za to, że była z nami choć na chwilę, uszło ze mnie dużo smutku, i z jednej strony było mi trudno, że płaczę w kościele, z drugiej strony ten publiczny charakter naszego pożegnania podkreślał dla mnie to, że ona zaistniała, była ważna i kochana. Wiem też, że gdyby Jasia się urodziła, robilibyśmy dla niej dużo rzeczy – teraz przynajmniej mogliśmy się z nią pożegnać tak, jak uznaliśmy za najlepsze: przed obliczem Boga, w obecności przyjaciół.
***
Podsumowując wątek szpitalny i formalno-prawny – w tak trudnej sytuacji jak poronienie warto znać swoje prawa i podejmować świadome decyzje. W szpitalu trzeba głośno mówić, czego się chce (przy Zosi, gdy miałam zabieg, tak właśnie było, mówiliśmy, że prosimy o zachowanie szczątków). I jasne, może trafić się ktoś, komu to utrudni życie i nie omieszka tego okazać. Ale może jak nas, rodziców korzystających ze swoich praw, będzie więcej, przestanie to być takie dziwne, a stanie się czymś normalnym.